Byli rówieśnikami, żyli krótko. Połączyły ich kapłaństwo i męczeństwo w Dachau. Obydwaj pozostawili po sobie zapiski, do których warto powracać.
Pisz, co w duszy się dzieje
Gdy przygotowywali się do kapłaństwa, a były to lata 20. i 30. ubiegłego wieku, panowała taka moda, ale też duchowa potrzeba, i ta na szczęście do dziś nie mija, że prowadzono osobiste notatki. Miały one formę zapisków duchowych, czasami luźnych obserwacji i wniosków. Kleryk Stefan Zielonka tak wyjaśniał, dlaczego taki duchowy dziennik prowadzi: „Przychodzą chwile, że człowiekowi chce się pisać pamiętnik. Są to czasami zachcianki żakowskie, a nieraz nie można tak ich nazwać. Czasami jest to konieczność duchowa, jakiś imperatyw serca, który każe wylać swe myśli na papier, by w czasach górnych, zniechęcenia i smutku wynaleźć jakąś kartę jaśniejszą życia i choć w wspominaniu chwil jaśniejszych znaleźć pociechę i ukojenie”.
Wśród początkowych jego wpisów jest następujący: „O, daj mi, Boże, bym i ja coś pożytecznego uczynił, bym nie był zbyteczną rzeczą na ziemi, bym nie dbał o siebie, lecz o innych”. Gdy był na I roku WSD, napisał: „Marzę o swojej przyszłości. Z jednej strony widzę siebie jako kapłana, który oddany całym sercem ludziom pracuje, by szczęście na ziemi rozszerzyć, by wzbudzać na twarzach uśmiechy podobne do wiosennych promyków słonecznych, by niedolę i nędzę w miarę możności zmniejszyć... Brzydzę się tym, co niskie i małe. Chcę wielkich rzeczy, chcę być wielkim”.
„Czy ja mam czystą intencję? Powiedzenie sobie: »tak« byłoby może zbyt śmiałe. Ale zawsze mam chęci, by coś Bogu uczynić. Ale tu chodzi o wszystko, wszystko dla Boga” – pisał w 1930 roku. To tylko niektóre z okruchów w zapiskach ks. Zielonki.
Po ks. Leonie Kulasińskim pozostały dwa grube zeszyty zapisków. Rozpoczynają się one na roku 1930, zaś kończą w grudniu 1939 roku. Są tam zapiski o wydarzeniach z lat seminaryjnych młodego kleryka Leona i z placówek duszpasterskich w Tłuchowie i szpitalu w Płocku, oraz zapiski duchowe. Widać w nich jego wytężoną pracę nad sobą, duchowe wzloty i upadki. Jego życiową dewizą były słowa z Ewangelii o Jezusie: „Przeszedł, dobrze czyniąc”.
„Martwię się, że gdyby rozpoczęło się prześladowanie, co ja bym uczynił, gdy teraz tak bardzo boję się bólów cielesnych, ale głupi jestem. Wtedy przecież będziesz ze mną i we mnie cierpiał Ty sam, o Panie, jak cierpiałeś w męczennikach swoich. W Tobie, Panie, całą moją nadzieję pokładam... kochasz mnie i miłość ludzi mi dałeś, będziesz miłosiernym Sędzią słabości moich. Mateńka Twoja, która mnie na pewno kocha, nie opuści mnie... Jam Jezusowy w Maryi i przez Nią” – pisał w swym duchowym pamiętniku.
Gdy był kapelanem szpitala w Płocku, stawiał sobie następujące wymagania: „Więcej współczucia. Zająć się więcej chorymi w szpitalu. Odwiedzanie ich nie uważaj za ciężar, ale swój najmilszy obowiązek. Masz na swej placówce obecnej szerokie pole do spełnienia i wcielania w życie swej zasady programowej: »Przeszedł, dobrze czyniąc«. Nie odpowiadać jakoby odwiedzanie chorych było ciężarem. (...) Nie będę skąpym w urządzaniu nabożeństw dla chorych i czekał, aż siostry poproszą (...) A gdy asystuję przy śmierci lub przygotowuję do wieczności – niech to nie będzie tylko spełnieniem urzędu. Przemówić cieplej, zapalić do miłości Bożej, czytać w tym kierunku, uczyć się, gdy nie umiesz, a Pan Jezus dopomoże, gdy pracę mą zobaczy w tym kierunku” – pisał 26 sierpnia 1939 roku ks. Kulasiński.
Potem zaczęła się wojna... Nasi księża nie prowadzili już swych zapisków. Tylko inni dali świadectwo, jak do końca, z oddaniem i pogodą ducha, stawali się księżmi męczennikami. Ich świadectwo jest dziś jedną z najcenniejszych łask jubileuszu diecezji płockiej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.