Wtedy przecież będziesz ze mną

Byli rówieśnikami, żyli krótko. Połączyły ich kapłaństwo i męczeństwo w Dachau. Obydwaj pozostawili po sobie zapiski, do których warto powracać.


Reklama

Księża Stefan Zielonka i Leon Kulasiński dojrzewali do kapłaństwa i męczeństwa przy błogosławionych abp. Antonim Julianie Nowowiejskim i bp. Leonie Wetmańskim. Swego czasu byli nawet wysuwani jako kandydaci w procesie beatyfikacyjnym męczenników II wojny światowej, ostatecznie jednak dwaj młodzi księża ustąpili miejsca w chwale ołtarzy swoim biskupom.


Testament z Dachau


Tę opowieść warto zacząć od końca: od ich męczeństwa.


Ksiądz Leon Kulasiński był kapelanem szpitala Świętej Trójcy w Płocku. Aresztowany w 1940 roku, był więziony w Działdowie, Dachau i Gusen, a potem znów w Dachau. Podczas pobytu w obozie był spokojny i pogodny – tak go zapamiętano. W Dachau, podobnie jak wielu innych płockich księży, był poddany pseudomedycznym eksperymentom. Ale miał niezachwianą, dziecięcą ufność w miłosierdzie i dobroć Bożą. Taka postawa była jeszcze bardziej widoczna w chwili jego śmierci. Umierał, jak zeznał m.in. ks. Józef Góralski z Płocka, z radością, że „będzie oglądał Boga, za którym tak tęsknił”. Zmarł w listopadzie 1941 roku.


Ksiądz Stefan Zielonka był niezapomnianym wikariuszem i prefektem w Pułtusku. Do Dachau trafił już w 1940 roku. W obozie wyróżniał się tym, że nigdy nie tracił nadziei, nie upadł na duchu. Z natury był wesoły i skłonny do żartowania, co podnosiło na duchu współwięźniów. Zapamiętano, że to on przyczynił się w dużej mierze do tego, iż w ukryciu i dla wtajemniczonych odprawiono w obozie Msze św. w Boże Narodzenie 1941 roku. W styczniu 1945 r. zgłosił się jako ochotnik do obozowego szpitala dla chorych na tyfus. Tam po kryjomu przygotowywał chorych na śmierć, spowiadał i udzielał im Wiatyku. W końcu sam zapadł na tyfus i zmarł 15 lutego 1945 r., na kilka tygodni przed wyzwoleniem obozu.


W 1943 r. ks. Zielonkę spotkał Gustaw Morcinek. Jego postawę w obozie opisał w swoich wspomnieniach: „Mój młody przyjaciel, Stefan, był księdzem. Nazywał się Stefan Zielonka. (...) – Stefan, król węgierski! – wołaliśmy na niego, a on uśmiechał się, jak tylko dobry człowiek potrafi się uśmiechać. I mądry człowiek” – pisał Morcinek w „Listach z mojego Rzymu”. „Potem siadaliśmy w kucki przed krawężnikiem. Z krawężnika spędzali nas esesmani. Albo też opieraliśmy się o parkan i tworzyliśmy koło. Ksiądz Stefan najpierw słuchał, nie wysuwał się na pierwszy plan. Niech inni gadają! I prałaty, i kanonicy, i doktorzy teologii, górnicy, kierownik szkoły, szofer. A kiedy zdawało się, że dyskusja już wyczerpana, rozpoczynał z miłością... Jego wywody były radosne, pełne słońca, ogromnie proste i tak bardzo przekonujące” – tak zapamiętał Gustaw Morcinek ks. Zielonkę.


On sam w ostatnim liście do rodziny, w styczniu 1945 r., pisał: „jestem teraz tak bezradny, jak małe dziecko”. Już chorował, tracił siły, ale nie ufność.


«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama