O pracy duszpasterskiej w Wenezueli, między schematami a spontanicznością, i o parafiach otwartych drzwi z ks. Bogdanem Zalewskim rozmawia Agnieszka Otłowska .
Czego najbardziej potrzebują polscy misjonarze w Ameryce Południowej? Jakiej pomocy oczekują od nas, od Polski?
Trudne pytanie. Problemy ludzkie tutaj, w Polsce, są bardzo podobne do problemów w Ameryce Łacińskiej. Mówić dzisiaj o misjach tam, to nie jest wizja z filmu „Misja”, jaką pamiętamy. Dzisiaj misja to już jest świat ucywilizowany. Przede wszystkim, żeby pomóc, trzeba wpierw zrozumieć tę rzeczywistość. Potrzeba misji nie wynika z tego, że my mamy więcej, a oni mają mniej; że my jesteśmy bardziej rozwinięci, a oni daleko za nami. Zrozumieć – to już jest duży krok. Misjonarz nie wyjeżdża tam, by rozdawać kiełbasę czy czekoladę dzieciom. Chodzi o wzrost człowieczeństwa i dowartościowanie człowieka w tamtych warunkach, które są znacznie gorsze niż tutaj, w Polsce.
Ewangelia dowartościowuje. Poznanie Chrystusa wydobywa tę stronę człowieczeństwa, która jest często sprowadzana do tego, aby być niewolnikiem pracy. Jeśli mówimy o pomocy misjom, to chodzi przede wszystkim o zrozumienie przesłania misji. Nie wspominam tutaj o pomocy materialnej, która również jest bardzo ważna. Trzeba walczyć o tę inną świadomość misyjną u nas, głębszą, niż to potocznie rozumiemy.
Po kilkunastu latach wrócił Ksiądz z misji. Jak wygląda ten powrót? Chyba nie jest łatwo...
Nie jest. 14 lat pracy misyjnej to bardzo długi czas. Mówi się, że człowiek wsiąka. Rzeczywiście, bardzo się wsiąka w ten świat, w ten kawałek ziemi, na którym się pracowało, z ludźmi, z którymi się obcowało. Tym bardziej że doświadczyło się wiele dobra i serdeczności, takiego otwarcia bardzo głębokiego, będąc obcokrajowcem, będąc na obcej ziemi. Nie jest łatwo teraz to zostawić, odciąć się od tego z dnia na dzień. Przez 14 lat Wenezuela była moim domem. To we mnie pozostaje. To tak, jak z powołaniem, tego się nie da zamknąć, to nie są jakieś drzwi, przez które się przechodzi i zamyka za sobą. To kawałek życia, które wsiąka w serce, w którym zapisują się te wszystkie chwile, gdzie się pracowało, żyło, wspólnie realizowało jakieś cele.
Często mówi się o misjonarzach, że po tych latach na misjach już nie są stąd. Jesteś Polakiem, ale nie stąd. Wszystko, co twoje, zostało tam. Wszystko, co cię budowało, zostało. Całe moje kapłaństwo to w sumie Wenezuela. 20 lat i tylko 5 tutaj, w Polsce. Wenezuela też mnie ukształtowała w kapłaństwie i nie jest łatwo to zostawić tam, a zacząć tu.
Jeszcze jedno, ostatnie pytanie – o ks. kan. Henryka Czepczyńskiego. Wkrótce miną cztery lata od jego śmierci. Był on Księdza proboszczem w Żurominie, a potem misjonarzem w Wenezueli. Mógłby się Ksiądz podzielić krótkim świadectwem, wspomnieniem o nim?
Najpierw on wyjechał do Wenezueli, potem ja dojechałem. Nie uzgadnialiśmy tego wcześniej. Dojechałem do niego jako wikariusz. Pracowaliśmy razem w parafii Świętej Rodziny. Potem ja zostałem tam proboszczem. Wspominam go bardzo dobrze. Byłem jego spowiednikiem w Wenezueli. Rozumieliśmy się bez słów, podejmowaliśmy wspólnie wiele inicjatyw. Spotykaliśmy się wielokrotnie na spotkaniach diecezjalnych. To była niesamowita postać, oddana do końca swojemu kapłaństwu i służbie. Otrzymywałem od niego wiele wsparcia.
Bardzo ciepło zapamiętali go też Wenezuelczycy. Zostawił piękny obraz kapłaństwa po sobie. Tam też został pochowany na cmentarzu metropolitalnym. Taka była jego wola.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).