O pacjentów i pracowników szpitali troszczyć się mają kapelani, którzy dla cierpiących stają się świadkami Chrystusa.
Jezus na moich nogach
– Trzeba pewnych umiejętności wyczucia sytuacji, bo chorzy różnie reagują. Czasem cierpienie otwiera ich na spotkanie z Bogiem albo odwracają się zupełnie. Niektórzy zaczynają mnie słuchać, kiedy szczerze im mówię, że choć każde spotkanie z chorym jest też dla mnie jakimś przygotowaniem na moją własną chorobę, nie wiem, jak sam się zachowam. Tego nie da się przewidzieć, jak każdy z nas zareaguje na ból czy perspektywę śmierci – mówi ks. Mazgaj. Kapelani zgodnie mówią, że najważniejsze jest to autentyczne towarzyszenie każdemu choremu, rodzinie chorego, personelowi, w ich życiu, bez oceniania, ale zawsze z szacunkiem, gotowością pomocy, od konkretnej do duchowej. – Czasem trzeba coś podać, czasem pomóc odkryć sens cierpienia, a czasem wziąć za rękę i wysłuchać. I zawsze pamiętać, że nasza obecność ma być znakiem obecności Pana Jezusa. Nieraz mówię, że to Pan Jezus przychodzi do nich osobiście, posługując się moimi nogami – tłumaczy ks. Jończy.
W świecie bólu
Nieraz trzeba wiele razy podchodzić do pacjenta, który stojąc przed nieuchronnością śmierci, traci wszelką nadzieję, skarży się, złorzeczy. – To, co zarzuca wtedy Panu Bogu, spada na kapelana. Z tym trzeba się zmierzyć, nie wolno uciekać. A poprzez systematyczne wykazywanie troski o tego pacjenta można zbudować w końcu zaufanie i trafić do niego z przesłaniem nadziei. Z tym, co samemu czerpie się z Ewangelii. Powtarzam wiele razy, że wystarczy prześledzić tekst Ewangelii, by się przekonać, że żaden chory nie odszedł od Jezusa bez pomocy. Dla Jezusa każdy chory jest ważny i żadnego nie zostawia samego – mówi ks. Jończy. Kiedy załamanym, zrozpaczonym, podpiętym do kroplówki z chemioterapią tłumaczy, jak ważni są dla Jezusa, zaczyna budować dla nich ścieżkę nadziei: tej, którą sam żyje. – To zarażanie optymizmem jest im bardzo potrzebne... – dodaje. Z długiego szeregu pacjentów zapamiętał sporo tych, którzy dopiero w chorobie przeżyli nawrócenie, zdecydowali się na spowiedź po latach. – I nieraz słyszałem wtedy, że choć nadal boli, jest im znacznie lżej – wspomina. – Pamiętam też słowa pacjenta, bardzo cierpiącego, który nie potrafił już prawie swobodnie mówić. Powiedziałem, że mu współczuję, że staram się go zrozumieć w tej trudnej sytuacji, pytałem, czy czegoś nie potrzebuje, a on tylko wskazał oczami na krzyż wiszący na ścianie i zdołał wyszeptać tylko: – To nic przy tym, co On wycierpiał...
Umocnić nadzieję
Zapamiętał też 21-letnią studentkę. Umierała świadomie, trzymając matkę za rękę. – Czy ksiądz widzi, co się ze mną dzieje? – pytała ze strachem, niepewna, co się stanie. I powiedziała: – Umówmy się tak: pożegnamy się teraz, zamknę oczy. Jak je otworzę, to się zobaczymy i jeszcze nacieszymy się sobą. Jeśli nie, to bądźcie pewni, że będę tam, u Boga. – Już nie otworzyła. Wiara i pewność spotkania Boga dała jej siłę na przejście do domu Ojca – mówi ks. Jończy. To jest cel najważniejszy: tak rozmawiać, tak towarzyszyć, żeby chory miał siłę, z nadzieją przekraczał ten najtrudniejszy próg.
– Kontakty z pacjentami uczą pokory, bo nigdy ja nie mogę decydować: to pacjent wybiera moment, kiedy jest gotów na rozmowę, sakrament. Są też piękną lekcją życia. Sędziwy pacjent tuż przed śmiercią tłumaczył mi, że najlepszą inwestycją jego życia była rodzina. A inny martwił się o dzieci, które dostrzegały w życiu tylko wartości materialne. Każde nawrócenie, którego byłem świadkiem, było niesamowitą radością – wylicza. – A co najbardziej mnie zabolało? Widok 45-letniego pacjenta, który umierał świadomie, ale jako niewierzący nie znajdował sensu swego cierpienia. Wciąż widzę jego oczy, przeraźliwie smutne. Umierać bez Boga to niewypowiedziany dramat duszy człowieka... Dlatego wciąż się za chorych modli. Bo bez tej prośby o łaskę Boga dla chorych obecność kapelana w szpitalu nie byłaby pełna.
Kapelan w szpitalu
ks. Łukasz Jończy, diecezjalny duszpasterz służby zdrowia:
– Kapelan szpitalny to czasami bardzo trudne i wymagające powołanie. Trzeba być widocznym świadkiem Bożej miłości do człowieka oraz Bożej obecności dla człowieka w sytuacji, gdy szczególnie często ma się do czynienia z człowiekiem, który ma żal do Pana Boga, nie rozumie sensu swojego cierpienia, buntuje się i nie ma nadziei.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).