Wyprawa rowerowa NINIWA Team. Jak „hardkołowcy” trafili na najlepszy nocleg w ciągu sześciu tygodni pedałowania i dokąd doprowadziła rowerzystów damska część drużyny podczas „Dnia Bez Spiny”. O. Tomasz Maniura OMI, przewodnik grupy, po powrocie z Wysp Brytyjskich do Kokotka podsumowuje wyprawę „Radość Życia”.
Jak przebiegały spotkania z Polakami, którym nieśliście „Radość Życia”?
Tegoroczna wyprawa to były odwiedziny naszych rodaków. Było bardzo dużo i bardzo różnych spotkań. Bywały przelotne, na przykład w sklepie, ale i długie rozmowy, podczas których Polacy opowiadali, dlaczego wyjechali, jak żyje im się na emigracji i czy chcą wrócić do ojczyzny. Byliśmy nastawieni na niesienie radości. Nie chcieliśmy epatować jakimś przesłaniem, bo gdybyśmy powiedzieli: „Wracajcie do Polski!”, to byłyby puste słowa. Nie od nas to zależy, ale od sytuacji politycznej, gospodarczej, a często i rodzinnej tych ludzi. Spotkania z rodakami były pełne wzruszeń i często pojawiały się łzy radości. W niedzielę zwykle zatrzymywaliśmy się przy Polskich Misjach Katolickich, gdzie na Mszę przychodziło nawet kilkuset Polaków. Kiedy się tam pojawialiśmy, miejscowi księża często prosili, żebym przewodniczył Eucharystii i powiedział kazanie. Opowiadałem o naszej wyprawie, prosiłem też, by robili to pozostali uczestnicy. Ludzie płakali i byli zaskoczeni naszą obecnością, że tylu młodych Polaków przyjechało na rowerach z takim przesłaniem, pełni radości, że żyją.
Jedno najlepsze i jedno najbardziej kryzysowe wspomnienie z wyprawy.
Dla mnie najlepszym wspomnieniem jest nocleg w Yorku na wschodnim wybrzeżu Anglii. Był wtedy bardzo zimny i deszczowy dzień, typowa angielska pogoda. O godzinie 13, kiedy nikt jeszcze nie myśli o noclegu, zrobiliśmy w markecie małe zakupy i gotowaliśmy obiad na butlach z gazem. Utworzyliśmy całe obozowisko pod jakimś daszkiem. W pewnym momencie podeszła do nas młoda Angielka, miała może 30 lat. Zupełnie nas nie znała, nie miała żadnych polskich korzeni, nie potrafiła powiedzieć słowa po polsku. Choć był środek dnia, powiedziała, że pada i zaprasza nas na nocleg, bo ma duży dom. Normalnie powinniśmy dalej jechać, ale w takiej sytuacji grzechem byłoby odmówić, bo nie można przynosić wstydu, kiedy ktoś daje dary, a my ich nie przyjmujemy. Poszliśmy tam, dom rzeczywiście okazał się bardzo duży i elegancki, było w nim kilka toalet. Właścicielka pokazała nam całość, zapoznała z dwójką swoich dzieci i wyjaśniła, że jej mąż jest w pracy. Zostawiła nam do dyspozycji wszystkie pomieszczenia i pojechała na zakupy. Po dwóch godzinach przywiozła sporo produktów i wieczorem zrobiła ciepłą kolację. Z jej strony nie było żadnych oczekiwań, mieliśmy zupełną wolność i nie czuliśmy się intruzami. Nie wiem, jak ona to zrobiła, bo usługiwała nam z taką godnością i szacunkiem, że nie odczuwaliśmy w tym żadnej litości. Około godz. 20 wrócił z pracy jej mąż, który dotąd nic nie wiedział o naszym przyjeździe. Kiedy nas zobaczył, powiedział tylko, że to już nie pierwszy raz. (śmiech)
A najbardziej kryzysowe? Trudno wskazać jeden taki moment. Wiadomo, że czasami doskwiera chłód czy zmęczenie. Ale największym wyzwaniem było prowadzenie wyprawy, bo kiedy czuję, że ktoś nie chce słuchać poleceń, że brakuje posłuszeństwa i jedności, to wiem, że taka grupa może się szybko rozsypać i jest to dla mnie trudne. Szczęśliwie nie było wiele takich momentów. Trochę szemrania zawsze musi się pojawić, bo byłoby to nienaturalne, gdyby wszyscy zawsze byli idealnie podporządkowani, a sami święci ludzie w wyprawie nie jadą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).