Z zamiłowania wciąż jest „metalem”. Jeszcze cztery lata temu interesował się jednak przy tym pogańskimi treściami. – Miałem ostro narąbane we łbie. Pan Bóg mnie musiał trzy razy „dugnąć” – mówi Piotr Kieś z Rydułtów.
Rodzice ani nauczyciele nie podejrzewali, że z Piotrka jest niezłe ziółko, bo chodził przecież do renomowanego II LO w Rybniku, miał bardzo dobre wyniki w nauce, wszyscy go lubili. Dorośli nie wiedzieli jednak wszystkiego. – Chodziłem na oazę, ale niewiele z tego wynikało. Byłem niezbyt ogarnięty, jeśli chodzi o wiarę. Miałem ostro narąbane we łbie – ocenia. Mimo to pojechał na pierwszy stopień letnich rekolekcji oazowych. W programie jest propozycja oddania życia Jezusowi, przyjęcia Go jako swojego Pana i Zbawiciela. – Prawie wszyscy Go przyjmowali. Powiedziałem: „No dobra, spróbuję”. Spróbował. Nie usłyszał tryumfalnych trąb ani chórów anielskich.
Zły znajomy – który to?
Po powrocie z rekolekcji coś jednak się zmieniło. Choć nie od razu. – Moi rodzice mnie nie słyszą, mam nadzieję? – Piotrek zerka na drzwi. – To był czas, kiedy piliśmy z kumplami dużo jaboli. W ogóle się nie modliłem. Ale jeden raz powiedziałem: „Jezu, zrób coś w moim życiu, bo nie jest najlepiej”.
Następnego dnia był koncert. Piotr z kolegami sporo wypił. – Oni się szybko nabili. Ja wcale nie piłem mniej od nich, ale widać – byłem na alkohol bardziej odporny. Ja sobie skakałem pod sceną, a oni leżeli pod... kamerą monitoringu. Przyszła policja, spisała ich, wszyscy się dowiedzieli. Do tego czasu moi rodzice myśleli, że jestem cudownym abstynentem – wspomina. – Ich obraz mnie rozleciał się w kawałki. Rodzice weszli też na moje konto w serwisie społecznościowym. Dowiedzieli się, że to nie tak, że mam złych znajomych, ale to ja jestem tym złym znajomym – mówi. Wpisy na koncie Piotrka świadczyły, że chłopak jest bardzo miły i uczynny. Do tego stopnia, że chętnie proponuje kolegom, że pożyczy im brakującą kasę na alkohol, nie ma problemu... Wieczór, w którym to wszystko wyszło na jaw, był dla licealisty bardzo trudny. – Poprosiłem przedtem Jezusa, żeby gruchnął, więc gruchnął, że uch! – ocenia.
Po oddaniu życia Jezusowi wiele spraw poukładało się w życiu chłopaka stopniowo, ewolucyjnie. Powoli złe rzeczy odchodziły, a przychodziły pozytywne. – Zauważyłem na przykład, że pentagramy i „Alleluja” do siebie nie pasują – mówi. Wybrał „Alleluja”.
Wzięło i mnie naszło
Znacznie głębiej wszedł w przyjacielską relację z Jezusem na „dwójce”, czyli drugim stopniu oazowych, letnich rekolekcji. Po powrocie z niej został animatorem w oazie i zaczął nawet prowadzić zajęcia dla młodych, którzy przygotowywali się do bierzmowania. Zdał maturę. – No i wzięło mnie i naszło, żeby zrobić sobie rok przerwy i pojechać na misje – zdradza. – Widzę, że jak Pan Bóg mnie czasem w jakimś kierunku delikatnie „dugnie” [popchnie – po śląsku], to nie opłaca mi się tego ignorować – uważa. Rozesłał 20 e-maili – odpowiedziały tylko dwa wolontariaty misyjne. I tylko jeden – księży salwatorianów – był gotów wysłać go na misje od razu w tym samym roku. Niestety, według regulaminu, ten pierwszy wyjazd miał być krótkoterminowy. – Pomyślałem: „Kurczę, aż rok przerwy sobie robię i pojadę na trzy tygodnie? No ale trudno, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”.
To miał być krótki wyjazd na Ukrainę, gdzie chłopak miał pomóc w remoncie kościoła. Akurat wtedy wybuchł jednak konflikt związany z Krymem i salwatorianie byli zmuszeni zmienić plany. Piotrek został wysłany do Ziemi Świętej i to na dłużej, bo na dwa miesiące. – Dziewczyny na misjach lubią się opiekować dziećmi, „bo to takie słodkie”. Ja nie jestem specjalnie emocjonalny, więc wolałem robić coś konkretnego. Najlepiej się czułem, kiedy w domu starców dla kobiet koło Ramallah w Palestynie przymurowywałem do ściany takie wielkie kamienie, żeby w środku zrobiło się chłodniej. Przycinałem tam też oliwki i pakowałem rosnące winogrona w takie worki, żeby ich ptaki nie pozjadały – relacjonuje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.