Po co iść pieszo 800 km albo 1000 km do Santiago de Compostela, zamiast pojechać samochodem albo polecieć samolotem? Bo tu chodzi o spotkanie… z samym sobą, drugim człowiekiem i jeszcze Kimś.
Codziennie miałem okazje do dzielenia się wiarą z innymi pielgrzymami. Były to często godziny niesamowicie wzbogacających rozmów. Jako kapłan zakonnik towarzyszyłem ludziom, pomagając im duchowo – wyjaśnia oblat o. Grzegorz Nowak. Na co dzień posługuje w parafii pw. św. Józefa w Gorzowie Wlkp., a w lipcu poszedł pieszo do Santiago de Compostela.
– Zdarzało się, że spowiadałem lub odprawiałem Eucharystię, na którą zapraszałem całe schronisko. Spotkania na drodze mnie osobiście wiele dały. Zdarzało się potem, że wspólnie organizowaliśmy kolację. Nie zapomnę atmosfery przy stole. Ogromną radość sprawiało mi podniesienie kogoś na duchu. Doświadczyłem też wiele wdzięczności ludzkiej, choćby za najmniejsze słowo, obecność – dodaje.
Trochę wody i bagietka
Oblat wiedział o szlakach jakubowych o dawna, ale dopiero dwa lata temu zaczął poważnie myśleć, by ruszyć na Camino. Przyczynkiem był film pt. „Droga życia” z Martinem Sheenem. To opowieść o człowieku, który dowiaduje się, że jego syn zmarł w czasie burzy w Pirenejach podczas pielgrzymki do Santiago de Compostela. Ojciec postanawia dokończyć to, co nie udało się synowi. – Polecam ten film każdemu. To opowieść o poszukiwaniu prawdy, zmaganiu się, odkrywaniu piękna w radości wspólnej drogi, o dzieleniu się ze sobą. Po obejrzeniu go poczułem, że trzeba spróbować. Dzisiaj wiem, że była to trafna decyzja – przekonuje o. Grzegorz.
W ostatni dzień lipca po długiej drodze o. Grzegorz dotarł przed godz. 20 do miasteczka Saint Jean Pied de Port w Pirenejach, zagubionego gdzieś na granicy hiszpańsko-francuskiej. – W grupie pielgrzymów czekaliśmy na otwarcie biura, gdzie otrzymuje się tzw. credencial, czyli paszport pielgrzyma. To dokument, który uprawnia nas do korzystania ze schronisk, poświadcza również przebytą drogę – wspomina oblat i kontynuuje: – Słońce Nawarry i La Rioja, czyli regionów, które przemierzałem, było niemiłosierne. Popołudniami nie dało się iść. Dlatego mój pielgrzymi dzień rozpoczynałem około 5.30 rano, aby dotrzeć do prawdopodobnego celu przed 15.00. Szedłem pośród morza winorośli i radość mi sprawiało podziwianie piękna przyrody, prostoty życia wędrowca, który wiele nie potrzebuje: trochę wody w bukłaku i kawałek hiszpańskiej bagietki. To co niosłem w plecaku, wystarczało w zupełności – dodaje.
Kontynuuję moje Camino
Kilometr po kilometrze zakonny wędrowiec zbliżał się do celu. Po fali upałów przyszły dni wietrzne i chłodniejsze. – Było to już w Kastylii-León. Zniknęły winnice, pojawiły się niezmierzone połacie pól pszenicznych. Równiny ćwiczyły mnie w cierpliwości i wytrwałości kroczenia po drodze, która niknęła dopiero za widnokręgiem. Miasta Astorga i Ponferrada przygotowały mnie na kolejne górskie wyzwania. Wkraczałem w łańcuchy Gór Kantabryjskich. Na jednym takim wzniesieniu znajduje się Cruz de Fero (Żelazny Krzyż). To znaczące miejsce na Camino. Istnieje długa tradycja pielgrzymia pozostawiania tutaj kamienia, który jest symbolem trudów, cierpień, grzechów. Zwykle ludzie zabierają go z domu. Przytwierdzają do niego krótką modlitwę. Ja byłem świadkiem niezwykłego wydarzenia. Włoszka Silvana z bólem, który wyzwala, spaliła u stóp krzyża credencial swojego zmarłego męża. Zainicjowałem krótką modlitwę, którą inni podjęli – opowiada o. Grzegorz.
Zbliżał się upragniony cel podróży. – Ktoś po drodze napisał: „Najważniejsze jest kroczenie, a nie dotarcie do wyznaczonego miejsca”. Mnie jednak pchało coś do miasta św. Jakuba. Im bliżej byłem, tym bardziej ogarniała mnie wewnętrzna radość. Odczułem równocześnie jakby ktoś mówił mi wyraźnie: „Idź dalej, nie ustawaj!”. Przeżyłem piękne chwile u grobu apostoła. Trudno je wyrazić – dodaje.
Do odlotu do Polski zostały trzy dni. – Postanowiłem, że wyjdę naprzeciw pragnieniu, i przeszedłem jeszcze 90 km do Finisterre, tzn. końca ziemi. Kiedy siedziałem na najbardziej wysuniętym na zachód cyplu Hiszpanii, wpatrzony w bezmiar Atlantyku, pomyślałem, uśmiechając się do siebie: „Gdyby można było kroczyć po wodzie, pewnie dotarłbym i do Ameryki”. Chciałem iść dalej, lecz nie mogłem. Stanąłem u kresu mojego Camino A.D. 2015 – mówi z uśmiechem o. Grzegorz i kontynuuje: – Droga ma jednak wiele wymiarów. Ona dzieje się we wnętrzu człowieka. Dlatego śmiało mogę powiedzieć, że kontynuuję camino mojego życia. Kolejny dzień to kolejny etap i wiele możliwości, aby dostrzec oczyma wiary Chrystusa idącego obok mnie. Wszystkim pielgrzymom mówię: „Buen camino! Dobrej drogi!”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.