– Burzliwa to była rozmowa. Rzuciłam księdzu: „Z »czarnuchami« nie gadam”. A on spokojnie: „Powiedz, że w Boga nie wierzysz, a Jezus nie istnieje”. Coś mnie przydusiło.
Dziś, po czterech latach od tamtego spotkania, ma jedno pragnienie: żeby ludzie zobaczyli w niej Jezusa, tam, gdzie nie będzie mogła o Nim mówić głośno… – Wiesz, jak to jest, kiedy się budzisz, widzisz słońce, błękitne niebo; albo wręcz przeciwnie: chmury i deszcz, a jednak się uśmiechasz? Wypijasz kawkę z Panem Bogiem i szczęśliwa mówisz do Niego: „Co dziś dla mnie przygotowałeś…?” – uśmiecha się oświęcimianka Ewelina Grzegorzek. Kilka lat temu nawet jej przez myśl nie przemknęło, że tak może być. Każdy ranek był po prostu czarny i ciemny.
To, co w sercach
Kiedy przekazujemy ten numer „Gościa” do druku, Ewelina razem ze swoim narzeczonym Tomkiem Grazi są jakieś 8,5 tys. km (w linii prostej) od Oświęcimia, a ich zegarki wskazują sześć godzin różnicy do przodu w stosunku do czasu polskiego. Od końca sierpnia codziennie podczas lekcji angielskiego patrzą w skośne oczy swoich małych uczniów w szkole podstawowej prowadzonej przez misjonarzy oblatów w Hongkongu. Będą tam nauczycielami wolontariuszami przez najbliższe dziewięć miesięcy. Kiedy mówią o miejscu swojej pracy – ale i codziennego życia – starannie ważą słowa. Bo Chiny na pewno nie są miejscem, w którym – oficjalnie – z otwartymi ramionami czeka się na Jezusa. – Jedziemy do szkoły i placówki misyjnej, którą prowadzi międzynarodowa wspólnota ojców oblatów. Ich przełożonym jest Polak o. Sławomir Kalisz OMI. Będziemy tam nauczycielami angielskiego – mówią Ewelina i Tomek. – Ale zabieramy też to wszystko, co mamy w sercach, a czego zostawić za drzwiami samolotu się nie da…
Niech będzie chiński
– Studiowanie filologii angielskiej z tłumaczeniowym chińskim nigdy nie było moim marzeniem ani planem – opowiada Ewelina. – Po maturze u oświęcimskich salezjanów miałam jechać na studia do Anglii. Ale jednak wydarzyło się coś tak ważnego, że wybrałam studia w Polsce. Chciałam, żeby było blisko Bielska. Wybrałam UŚ w Katowicach. Z racji moich szerokich zainteresowań trudno mi było wybrać jedną rzecz. Zdecydowałam się więc na MISH – Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne – i anglistykę z tłumaczeniowym chińskim. Dlaczego? Bo brzmiał egzotycznie i był dla mnie wyzwaniem. W ogóle nie myślałam o nim w perspektywie zawodowej. Od pierwszego roku studiów wiedziałam jednak, że chcę lecieć do Chin. Ale jak to miało wyglądać – to była zagadka.
– Ja już w liceum miałem pomysł, żeby zostać tłumaczem – opowiada Tomek Grazi, sosnowiczanin. – Na studiach trzeba było wybrać drugi język. Pomyślałem: niech będzie chiński, bo to się może opłacać w dzisiejszym świecie. Interesowałem się protokołem dyplomatycznym, marzyła mi się prestiżowa praca w dyplomacji, w MSZ-ecie. I wtedy poznałem Ewelinę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.