"Teresa prosiła, aby modlić się za jej duszę. Obiecała, że będzie przed Bogiem pamiętała o nas. Zapewniała, że jak umrze, to niedługo wypuszczą nas z więzienia"...
Mijają 74 lata od męczeństwa młodej mniszki z Przasnysza, bł. Marii Teresy Kowalskiej; obok błogosławionych biskupów z Płocka jednej z wielu ofiar obozu koncentracyjnego w Działdowie. Zdaniem o. Gabriela Bartoszewskiego, kapucyna, postulatora w procesach beatyfikacyjnych, do s. Marii Teresy można odnieść słowa z rozważań Tomasza á Kempis z dzieła „O naśladowaniu Chrystusa”: „Jeśli będą mnie doświadczać i trapić rozliczne przeciwności, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twa łaska jest moją mocą, przynosi radę i pomoc. Jest potężniejsza od wszystkich nieprzyjaciół”.
Z palącą intencją w sercu
Mieczysława – bo takie imię nadano jej przy chrzcie – urodziła się 1 stycznia 1902 r. w Warszawie. Jej ojciec był zażartym komunistą i człowiekiem niewierzącym. W latach 20. XX wieku wyjechał z jedną z córek do ZSRR – tak ślepo uwierzył tej ideologii. Po jakimś czasie dołączyły do niego żona z młodszą córką Czesią. Mieczysława bardzo to wszystko przeżyła, ale pozostała w Warszawie. Ukończyła cztery klasy, a potem opiekowała się dziećmi u bogatych Żydów. Jej krewni chcieli ją nawet wydać za mąż za zamożnego mężczyznę mieszkającego w kamienicy, w której pracowała, ale ona stanowczo odmówiła. Często modliła się w kościele kapucynów przy Miodowej. Tam rozeznała, co ma w życiu robić, tam wskazano jej klasztor w Przasnyszu. Miała wtedy 21 lat. Ze zwierzeń, jakie czyniła później siostrom, wynikało, że przez taki wybór życia i powołania chciała podjąć ekspiację za swoją rodzinę, do której wkradł się duch ateistyczny. Później, gdy znalazła się w obozie koncentracyjnym w Działdowie, doszła jeszcze jedna intencja: za wolność więzionych z nią sióstr z klasztoru w Przasnyszu.
W zakonie przyjęła imię Teresa od Dzieciątka Jezus. Śluby wieczyste złożyła 26 lipca 1928 r. – Była dobra i subtelna, niczym szczególnym się nie wyróżniała, ale miała w sercu tę palącą intencję: za swoją rodzinę – wspominały siostry. Prosto i konkretnie przestrzegała reguły: „Zadowalała się tym, co konieczne. Jeżeli czegoś miała nadto, natychmiast oddawała” – zapisała we wspomnieniach s. Pia. W modlitwie szła za radą św. Ludwika Grignion de Montforta, oddając się na własność Matce Bożej jako Jej niewolnica. „Teresa stale miała przy sobie wycięty z Rycerza Niepokalanej obrazek Matki Bożej Fatimskiej, nalepiony na kawałek brystolu. Ubożuchny ten obrazek całowała, prosząc »Świętą Musię« – jak nazywała Matkę Bożą, o pomoc i łaskę dobrej śmierci” – zapisano w klasztornej kronice.
„Jezus od niej wiele wymagać może”
Teresa miała 39 lat, kiedy 2 kwietnia 1941 r. wraz z całą wspólnotą została wywieziona z klasztoru w Przasnyszu do obozu w Działdowie. Zmarła niecałe cztery miesiące później, 25 lipca. Miejsce jej pochówku nie jest znane. Prawdopodobnie był to jakiś wykopany dół w pobliskim lesie, do którego zostały wrzucone jej zwłoki wraz z ciałami innych zmarłych wówczas więźniów. Przetrwały za to w pamięci współtowarzyszek niedoli szczegóły ostatnich tygodni jej życia. To między innymi ich relacje stały się podstawą do zaliczenia s. Teresy w poczet 108 błogosławionych polskich męczenników z czasów II wojny światowej.
Maria Teresa była delikatnego zdrowia – chorowała na gruźlicę, a mimo to nigdy się zbytnio nie oszczędzała. Deportacja i pobyt w obozie szybko pogorszyły jej stan zdrowia. Po miesiącu od uwięzienia mniszek w Działdowie s. Kowalska dostała krwotoku, który rozpoczął jej 11-tygodniową drogę męczeństwa i w końcu doprowadził do śmierci. Opieki lekarskiej w obozie nie było. Po długich i natarczywych nawoływaniach mniszek dyżurujący żołdak, zobaczywszy „pół miednicy wzburzonej krwi, jaką chora wyrzuciła z siebie”, podał trochę wody i soli. Wezwany obozowy sanitariusz ograniczył się do pokiwania głową i lakonicznego stwierdzenia, że stan chorej jest poważny.
Jednak Niemcy nie zabrali s. Teresy z celi 31, w której czuła się coraz gorzej. Przede wszystkim brakowało w niej świeżego powietrza. Chora leżała na barłogu, dusząc się z powodu kurzu, który powstawał przy każdym poruszeniu starej słomy. Oddychanie stawało się dla s. Teresy katorgą. Z czasem przestała podnosić się z barłogu i na jej ciele pojawiły się odleżyny, tworząc jedną wielką ranę. Z wysoką gorączką leżała na ziemi prawie martwa, trawiona przez ogień w płucach. Dochodzące z korytarzy i dziedzińca wrzaski esesmanów rozsadzały jej głowę. Pod wieczór z trudem mogła przełknąć kilka łyżek płynu. Potem znów leżała cicho, bez skargi na swój krzyż. „Pan Jezus jednak wiedział – napisała s. Honorata w kronice – że od s. Teresy wiele wymagać może, że ta oddana Mu bez reszty dusza będzie umiała docenić dar cierpienia, więc dawał jej to cierpienie…”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).