Są jak dwie krople wody. A na figurach wykonanych przez nich z ceramicznego gipsu święci wyglądają „jak żywi”.
W salezjańskim seminarium byli pierwszą parą bliźniaków w Polsce. Ale sami mówią, że to nic nadzwyczajnego, w końcu Pan Jezus też powoływał braci. Malują i rzeźbią osobno, ale i tak wszyscy traktują ich jak jedną „firmę”. Braci Roberta i Leszka Kruczków rzeczywiście nie jest łatwo rozróżnić, nie tylko ze względu na fizyczne podobieństwo. Mają ten sam punkt widzenia na sztukę sakralną, podobny warsztat, tak samo traktują swoją misję, wymieniają się obowiązkami i uzupełniają. – Istniejemy jako „bracia Kruczkowie” i już się do tego przyzwyczailiśmy. Wszystko na chwałę Bożą – śmieją się.
Artyści to niezwykli, tworzą bowiem wyłącznie sztukę sakralną, a wernisażem jest dla nich zazwyczaj konsekracja kościoła. – Największą radość przeżywamy widząc, że któraś z naszych prac pomaga w modlitwie. Bo sztuka powinna podnosić, zbliżać do Boga – mówi ks. Leszek Kruczek. Prawda niby oczywista, dziś niestety zapoznana.
Poprawki spod pędz
Dzieciństwo i młodość spędzili w Bystrej, urokliwej miejscowości położonej w kotlinie między Bielskiem a Szczyrkiem. – Podobno górale są już z natury rzeźbiarzami, bo mają większe wyczucie formy, właśnie ze względu na krajobraz, w jakim dorastali. Czują bardziej formę niż kolor – mówi ks. Robert. Ale bracia Kruczkowie, choć słyną dziś głównie z figur, płaskorzeźb i popiersi, zaczęli od malowania, zresztą i później, na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, skończyli właśnie malarstwo, nie rzeźbę. Zapewniają, że wszystkie formy twórczości cenią sobie po równo. Pierwszym, ponoć bardzo surowym, krytykiem braci była mama. A jeśli synowie ociągali się z uwzględnianiem wytykanych na obrazach błędów, bywało, że po powrocie ze szkoły znajdowali już poprawki naniesione na płótno. Mama (przyszłych) księży Kruczków słynęła – jako fryzjerka – z dobrego smaku i stylu fantazyjnych uczesań, po tacie zaś bracia odziedziczyli zdolności manualne, był bowiem złotą rączką. A i jeden z przodków od strony mamy zapisał się w pamięci rodzinnej jako malarz.
Pierwotnie nic nie zapowiadało jednak artystyczno-kapłańskiego scenariusza. Bracia skończyli szkołę stolarską w Oświęcimiu, mieli budować domy – wszystko było już obgadane, jak to między bliźniakami, ale wiadomo, człowiek planuje… Szkoła, którą kończyli, była salezjańska, i to w niej powoli zaczęło kiełkować powołanie. Kto kogo pociągnął? Z zeznań wynika, że u każdego kiełkowało osobno, niejako równolegle. I nawet się do tego nie przyznawali w codziennych rozmowach. „Detonatorem” stały się rekolekcje wielkopostne. Po nich decyzje podjęli już wspólnie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).