O uczeniu podstaw wiary, Polakach wyczekujących kapłana i napiętej sytuacji w diecezji odesko-symferopolskiej z ks. Łukaszem Miką, pochodzącym z Tarnobrzega, rozmawia Marta Woynarowska.
Marta Woynarowska: Jak to się stało, że ksiądz z Tarnobrzega będzie posługiwał wiernym na Ukrainie?
ks. Łukasz Mika: Ukończyłem Wyższe Seminarium Duchowne w Łodzi i tam otrzymałem propozycję pracy na Wschodzie. Najpierw skontaktowano mnie z abp. Mieczysławem Mokrzyckim, do którego udałem się w lutym ubiegłego roku. Podczas spotkania z księdzem arcybiskupem zapadła decyzja, abym na początek w ramach zaznajomienia się z ukraińskimi realiami odbył paromiesięczną praktykę w archidiecezji lwowskiej.
Zaczęła się od pobytu w seminarium w Brzuchowicach, po czym czekała mnie praca duszpasterska w parafii Iwano-Frankowe (dawny Janów), charakteryzującej się dużym odcieniem polskości. Przed wojną była to miejscowość wypoczynkowa dla mieszkańców Lwowa.
Jakie doświadczenie wyniósł Ksiądz z tego pierwszego pobytu?
Był to moment przekonania się, że mimo funkcjonowania przeważnie niewielkich liczebnie wspólnot posługa duszpasterska na Ukrainie jest niezwykle potrzebna. Jeżeli chcemy, by te parafie przetrwały, obecność kapłana jest niezbędna. Ale nie tylko ze względów religijnych potrzebni są tam duchowni, istotny jest również wymiar kulturowo-historyczny. Istnieje bowiem konieczność prostowania i wyjaśniania zawiłości historii, które pozwolą budować jedność ponad podziałami. Najważniejsza, jak się przekonałem, jest jednak posługa religijna, szczególnie ważna na ziemiach, gdzie brakowało obecności kapłana przez 60–70 lat.
Jak wyglądały przygotowania do podjęcia pracy duszpasterskiej na Ukrainie?
Tak naprawdę to nie było żadnego przygotowania. Języka ukraińskiego zacząłem się uczyć podczas pobytu w seminarium w Brzuchowicach i we Lwowie. W Odessie zapoznawałem się z rosyjskim. Niestety, miałem to nieszczęście (śmiech), że moje pokolenie nie musiało się uczyć rosyjskiego, a nacisk kładziono na języki zachodnie. Uczono mnie angielskiego, niemieckiego, włoskiego oraz języków starożytnych, a tymczasem potrzebna okazała się cyrylica. Zaległości zamierzam nadrobić na miejscu.
Zapoznał się Ksiądz z realiami panującymi na zachodniej Ukrainie, ale poznał również wschodnie rejony.
To zupełnie inny kraj, odmienne realia. Jeśli można tak powiedzieć – to Ukraina jest bardziej rosyjska. Rzadko można usłyszeć język ukraiński, wszechobecny natomiast jest rosyjski. Widoczny jest konflikt ukraińsko-rosyjski, jaki toczy się w południowo-wschodniej części kraju. Praca tam ma charakter bardziej misyjny niż duszpasterski. Wspólnoty są jeszcze mniejsze niż na zachodzie kraju, brakuje im ciągłości w kontaktach z Polską. Społeczność polską tworzy najczęściej garstka starszych ludzi, stopniowo odchodzących. Młodsze pokolenia języka polskiego już nie znają. Jest to również rejon o zdecydowanie słabszej religijności. Katolicy, zarówno rzymscy, jak i greccy, stanowią jakiś tam ułamek procenta. Bardziej widoczna jest grupa prawosławna, ale mocno podzielona między rywalizujące patriarchaty – kijowski i moskiewski. Zdecydowana większość to osoby niewierzące. Teren naprawdę trudny. Są jednak grupy poszukujących kontaktu z Bogiem, widoczne zwłaszcza w dużych miastach. Zdarzają się również prawosławni pragnący przyjąć wiarę katolicką lub ludzie, którzy nigdy nie praktykowali. W obu przypadkach konieczna jest praca od podstaw, uczenie prawd wiary od zera.
Diecezja odesko-symferopolska, o czym wspominał bp Bronisław Bernacki podczas uroczystości święceń kapłańskich Księdza, które odbyły się w tarnobrzeskim kościele MB Nieustającej Pomocy, została podzielona.
W wyniku aneksji Krymu dokonanej przez Rosję część diecezji, obejmująca jeden dekanat, znalazła się w jej granicach. W tej chwili Stolica Apostolska utworzyła tam okręg duszpasterski, nadający szersze prawa. Niestety, brakuje ruchu i dobrej woli ze strony Rosji. Parafie nie są zarejestrowane, gdyż natrafiają na przeszkody, a nie mając osadzenia prawnego, działają – można tak powiedzieć – nielegalnie lub półlegalnie.
Czy w związku z sytuacją panującą na wschodniej Ukrainie nie ma Ksiądz obaw o swoje bezpieczeństwo?
Tak jak na Półwyspie Krymskim jest wielka niewiadoma co do przyszłości, tak i w rejonie odeskim wyczuwalna jest niepewność. W ostatnim czasie zauważalny jest wzrost liczby różnego rodzaju prowokacji prorosyjskich. Przez około rok panował spokój. Teraz znowu słychać o jakichś wybuchach, demonstracjach. Nastawienie ludności staje się coraz bardziej obojętne. Chce tylko spokoju, stabilizacji i lepszego jutra, gdyż coraz bardziej widoczna jest wszechobecna bieda. Ceny w ciągu roku wzrosły dwukrotnie, pensje i emerytury pozostały niezmienione. Niełatwe są również stosunki pomiędzy poszczególnymi Kościołami – dobre relacje utrzymywane są z greko-katolikami oraz patriarchatem kijowskim, z moskiewskim właściwie nie ma żadnych kontaktów. Utrzymywana jest również współpraca z protestantami. Wiem, że nie będzie łatwo.
Jak podchodzą do tej sprawy Księdza rodzice?
Jak to rodzice zawsze mają obawy, zwłaszcza że będę pracował za granicą, i to dość daleko. Ale ich nastawienie uległo nieco zmianie po pobycie w Odessie na moich święceniach diakonatu, kiedy mieli możliwość osobiście poznać tamtejsze warunki. Zetknęli się z ogromną życzliwością zarówno w Odessie, jak i w Iwano-Frankowem. Mają zatem dobry obraz Ukrainy, a zwłaszcza tamtejszych wiernych.
Czy ma Ksiądz jakieś wschodnie korzenie?
Owszem, moi przodkowie pochodzą zza Buga, z okolic Sokala, gdzie zachowały się ich groby. To taka odległa więź historyczna, ale pewnie gdzieś tam we krwi jest obecna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).