Po rodzinie się rozeszło, że Henio palił papierosy, pił dużo kawy i lubił „pykać” w brydża. Rzekomo ewangelizował Żydów za pomocą gry w karty przy koniaku. Tak. Był niebanalnym człowiekiem.
Jak to jest mieć w rodzinie błogosławionego? Alicja Giedroyć po chwili milczenia odpowiada jakby niebezpośrednio: – Nie należę do osób głęboko wierzących i praktykujących, ale uważam, że to bardzo ważne w moim życiu. Jestem dumna, że mam taką osobę w drzewie genealogicznym. Czasem zastanawiam się, czy może mi coś załatwić tam „na górze” – uśmiecha się. Przyznaje, gdzieś w sercu tli się iskra wiary, że bł. Henryk Hlebowicz wstawia się za swoimi bliskimi u Boga. Im lepiej poznaje historię brata swojej babci (od strony ojca), tym iskra staje się jaśniejsza. Podczas tegorocznego długiego weekendu majowego odwiedziła kilkutysięczne litewskie miasteczko Troki. W tej malowniczej miejscowości obwodu wileńskiego w okresie 1935–1938 pracował ks. Hlebowicz. Niestety parafia jakby zapomniała o proboszczu-męczenniku, który wiele dla niej zrobił.
Bez żadnego śladu
Alicja Giedroyć pierwszy raz wybrała się w podróż śladami swoich dziadków, którzy mieszkali w Wilnie. Odwiedziła także oddalone o 28 km Troki. To piękna miejscowość położona na półwyspie pośród czterech jezior. 19 proc. mieszkańców stanowią Polacy. Podążając śladem błogosławionego krewnego, trafiła również do kościoła Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Niestety spotkała ją tam przykra niespodzianka. – Postanowiłam porozmawiać z obecnym księdzem proboszczem. Ktoś usłyszał, że przyjechali Polacy, i nie chciano nas wpuścić do zakrystii. Gdy w końcu się do niego dostałam, zupełnie mnie zignorował. Myślałam, że zainteresuje się przekazaniem przez naszą rodzinę do świątyni jakichś pamiątek po zasłużonym księdzu. Okazało się, że wręcz przeciwnie – wspomina wrocławianka, która przebyła prawie 800 km z chęcią współpracy z litewską parafią. Zabolało ją, że Litwini nie utożsamiają się z historią tego miejsca, nieważne, iż była ona związana z istniejącą wówczas w tym miejscu Polską. – Nie ma żadnej, nawet najmniejszej pamiątkowej tablicy, żadnego śladu po bł. ks. Henryku Hlebowiczu – mówi zawiedziona. Incydent, który powinien ją zniechęcić, zmobilizował jeszcze bardziej do zgłębienia historii błogosławionego dziadka-wujka. W rodzinnych dyskusjach przez całe życie przewijała się postać bardzo inteligentnego, tragicznie zmarłego księdza, jednak dopiero jako dojrzała kobieta poczuła pragnienie poznania niezwykłego krewnego.
Boża inwestycja
Planował zostać inżynierem w dziedzinie górnictwa. Złożył więc dokumenty na Politechnikę Warszawską. Po dwóch tygodniach zabrał je i umieścił je w seminarium duchownym w Wilnie. Do dzisiaj nie wiadomo dlaczego. – Stwierdził: „Gdyby na dwa tygodnie przedtem ktoś mi powiedział, że zostanę klechą, miałby za swoje!” – wspomina Janina Zagałowa z jego ówczesnego otoczenia. Nietuzinkowy, trochę zawadiacki, odważny i niesamowicie inteligentny – tak przedstawiają go nieliczne zachowane źródła historyczne. – Ksiądz, który wyprzedzał swoje czasy. Tak mówiło się u nas w rodzinie, darząc go przy tym wielkim szacunkiem oraz podziwem – oświadcza A. Giedroyć. U Hlebowiczów się nie przelewało. Pracował tylko ojciec Franciszek, więc nie stać ich było na wykształcenie czwórki dzieci: Henryka, Reginy, Brunona i Mieczysławy. – Uczył się niejako kosztem swojego rodzeństwa, ale trzeba przyznać, był wybitnie zdolny. Dlatego rodzice inwestowali w niego, a on swoją mądrością pokazywał, że pieniądze nie szły na marne – wspomina siostrzenica Danuta Kuźmicka, ochrzczona przez bł. Henryka Hlebowicza. Można powiedzieć, iż wkład zwrócił się z wielką, nieocenioną nawiązką. Młody Henryk skończył seminarium w wieku 20 lat z oceną celującą, a ponieważ był za młody na święcenia prezbiteratu, rozpoczął studia doktoranckie na KUL-u. W 1927 r. został księdzem i zapisał wówczas słowa, które za kilkanaście lat okazały się tragicznym proroctwem: „Chcę żyć i pracować tylko dla Ciebie. A nawet nie chcę koniecznie żyć i pracować […], bo może każesz mi jutro zakończyć to życie […], może zechcesz, bym to życie na łożu boleści przepędził […] Nie pragnę owoców mych trudów i życia. Jestem i chcę być tylko Twoją ofiarą. Racz ją tylko przyjąć, Panie.”
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.