Dawniej na ulicy można było dostać od niego w zęby. Teraz na tych samych ulicach jest gotów krzyczeć, że Jezus jest Panem. Zawadiacki fryzjer, szalony perkusista dziś mówi: jestem Bożym wojownikiem.
Kiedyś z powodu nadużywania alkoholu wyrzucono go z zespołu, który sam założył. Teraz znów gromadzi muzyków. Przygotowuje wielki koncert uwielbienia. – To będzie dziękczynienie Bogu i ludziom – mówi Maciek Szczepanek. Co się wydarzyło, że dawny hulaka, zwany w okolicy „Ogórem”, gra na Bożą chwałę?
Ze mną nie rozmawiał
Mieszkał od dziecka w cieniu trzebnickiej bazyliki św. Jadwigi. Widział ją z okna. Do kościoła chodził zachęcany przez siostrę, ale Panem Bogiem specjalnie się nie interesował. – Miałem jednak swoje zasady – mówi. – Kiedy podczas uroczystości Pierwszej Komunii św. dzieci składały przyrzeczenia, że nie będą pić i palić, milczałem. Uznałem, że w ten sposób nie będą mnie obowiązywać. Już jako uczeń szkoły podstawowej śmiało sobie poczynał. Wspomina, jak z kolegami planowali wyjście „na szaber” pomiędzy pielgrzymów idących przez Trzebnicę na Jasną Górę. Wtedy planów nie udało się zrealizować, bo Maciek wpadł pod samochód i trafił do szpitala. Potem, bywało, bawili się w komandosów, pozwalając sobie na drobne włamania i kradzieże. „Ogór” na ulicy siał postrach.
Czasem zwoływał kumpli wyposażonych w łańcuchy i inne sprzęty, by kogoś „skarać”. – Nigdy od nikogo nie oberwałem, to ja spuszczałem manto – wspomina. Na bierzmowanie wybrał sobie za patrona św. Mikołaja, dla zabawy. Przyjęcie sakramentu uczcili z kolegą pizzą i alkoholem. – Tak świętowaliśmy to bierzmowanie, że prawie na nogach nie mogliśmy ustać – mówi, dodając, że był w stanie wypić ponad 30 piw za jednym zamachem.Nieobce były mu też narkotyki. Jednocześnie zawsze miał mnóstwo pasji. Przyjaźnił się ze zwierzętami. W domu hodował piękną sowę, w garażu – tarantule. Miał szczura, który z nim jeździł na rowerze. Choć skory do bójki, potrafił w razie potrzeby poświęcić się dla innych. A to tonącego mężczyznę z basenu wyciągnął, a to odratował nieprzytomnego pijaka w parku.
Przygoda z muzyką zaczęła się, gdy sprzedał na złom rzeczy pozostawione w garażu przez zmarłego ojca. Za zdobyte pieniądze kupił sobie perkusję. – Po dwóch tygodniach już mieliśmy zespół. Graliśmy w kapeli podwórkowej u mnie w garażu; nazywaliśmy się Glan Street – wspomina. Jako fryzjer z zawodu stałej pracy jakoś wciąż znaleźć nie mógł. Postanowił „odbębnić” wojsko, żeby mieć czyste papiery. Znalazł się w Warszawie, w Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. Świetny strzelec, prawa ręka szefa kompanii… Zapowiadało się pięknie.
– Po miesiącu mnie wyrzucili. Powiedzieli, że mam trójzastawkową wadę serca i... do niczego się nie nadaję. Skoro chcieli ze mnie takiego wraka zrobić, sprawdzałem potem, co potrafię. A potrafiłem wiele – i wypić, i pobiegać, i ciężary podnosić. Sport, muzyka i brojenie – to mnie zawsze kręciło. W wojsku, owszem, złożył przysięgę, w której padły wielkie słowa: „Bóg, honor, ojczyzna”. Dla szeregowego Szczepanka pierwsze z nich nie znaczyło jednak zbyt wiele. – Ja Pana Boga nie widziałem, nie słyszałem, nie rozmawiał ze mną – tłumaczył wtedy pewnemu kapitanowi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).