Jak Pan Bóg „Ogóra” odnalazł

Agata Combik

publikacja 22.03.2015 06:00

Dawniej na ulicy można było dostać od niego w zęby. Teraz na tych samych ulicach jest gotów krzyczeć, że Jezus jest Panem. Zawadiacki fryzjer, szalony perkusista dziś mówi: jestem Bożym wojownikiem.

Maciek w piwnicy stworzył sobie zakątek, w którym modli się i spotyka z ludźmi Agata Combik /Foto Gość Maciek w piwnicy stworzył sobie zakątek, w którym modli się i spotyka z ludźmi

Kiedyś z powodu nadużywania alkoholu wyrzucono go z zespołu, który sam założył. Teraz znów gromadzi muzyków. Przygotowuje wielki koncert uwielbienia. – To będzie dziękczynienie Bogu i ludziom – mówi Maciek Szczepanek. Co się wydarzyło, że dawny hulaka, zwany w okolicy „Ogórem”, gra na Bożą chwałę?

Ze mną nie rozmawiał

Mieszkał od dziecka w cieniu trzebnickiej bazyliki św. Jadwigi. Widział ją z okna. Do kościoła chodził zachęcany przez siostrę, ale Panem Bogiem specjalnie się nie interesował. – Miałem jednak swoje zasady – mówi. – Kiedy podczas uroczystości Pierwszej Komunii św. dzieci składały przyrzeczenia, że nie będą pić i palić, milczałem. Uznałem, że w ten sposób nie będą mnie obowiązywać. Już jako uczeń szkoły podstawowej śmiało sobie poczynał. Wspomina, jak z kolegami planowali wyjście „na szaber” pomiędzy pielgrzymów idących przez Trzebnicę na Jasną Górę. Wtedy planów nie udało się zrealizować, bo Maciek wpadł pod samochód i trafił do szpitala. Potem, bywało, bawili się w komandosów, pozwalając sobie na drobne włamania i kradzieże. „Ogór” na ulicy siał postrach.

Czasem zwoływał kumpli wyposażonych w łańcuchy i inne sprzęty, by kogoś „skarać”. – Nigdy od nikogo nie oberwałem, to ja spuszczałem manto – wspomina. Na bierzmowanie wybrał sobie za patrona św. Mikołaja, dla zabawy. Przyjęcie sakramentu uczcili z kolegą pizzą i alkoholem. – Tak świętowaliśmy to bierzmowanie, że prawie na nogach nie mogliśmy ustać – mówi, dodając, że był w stanie wypić ponad 30 piw za jednym zamachem.Nieobce były mu też narkotyki. Jednocześnie zawsze miał mnóstwo pasji. Przyjaźnił się ze zwierzętami. W domu hodował piękną sowę, w garażu – tarantule. Miał szczura, który z nim jeździł na rowerze. Choć skory do bójki, potrafił w razie potrzeby poświęcić się dla innych. A to tonącego mężczyznę z basenu wyciągnął, a to odratował nieprzytomnego pijaka w parku.

Przygoda z muzyką zaczęła się, gdy sprzedał na złom rzeczy pozostawione w garażu przez zmarłego ojca. Za zdobyte pieniądze kupił sobie perkusję. – Po dwóch tygodniach już mieliśmy zespół. Graliśmy w kapeli podwórkowej u mnie w garażu; nazywaliśmy się Glan Street – wspomina. Jako fryzjer z zawodu stałej pracy jakoś wciąż znaleźć nie mógł. Postanowił „odbębnić” wojsko, żeby mieć czyste papiery. Znalazł się w Warszawie, w Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. Świetny strzelec, prawa ręka szefa kompanii… Zapowiadało się pięknie.

– Po miesiącu mnie wyrzucili. Powiedzieli, że mam trójzastawkową wadę serca i... do niczego się nie nadaję. Skoro chcieli ze mnie takiego wraka zrobić, sprawdzałem potem, co potrafię. A potrafiłem wiele – i wypić, i pobiegać, i ciężary podnosić. Sport, muzyka i brojenie – to mnie zawsze kręciło. W wojsku, owszem, złożył przysięgę, w której padły wielkie słowa: „Bóg, honor, ojczyzna”. Dla szeregowego Szczepanka pierwsze z nich nie znaczyło jednak zbyt wiele. – Ja Pana Boga nie widziałem, nie słyszałem, nie rozmawiał ze mną – tłumaczył wtedy pewnemu kapitanowi.

Czas miłosierdzia

Często wyjeżdżał do pracy za granicę. – Kiedy wracałem z Norwegii do Polski, przygotowywałem prezenty dla bliskich. Dla siostry wyciąłem w kamieniu piękne krzyże, ozdobione grawerunkiem. Ona je potem zaniosła do kościoła do poświęcenia i rozdała. W domu został tylko jeden, taki trochę krzywy, dziwnie wycięty – wspomina. – Nie przypuszczałem, że nabierze w swoim czasie znaczenia. Swoją przyszłą żonę, Małgosię, zobaczył po raz pierwszy, grając z trzebnicką orkiestrą dętą na dożynkach powiatowych w Obornikach Śl. Wkrótce poznali się bliżej. Maciej zakończył poprzedni, nieformalny związek. Ślub z Małgorzatą odbył się w 2010 r., a w 2011 r., dokładnie 1 maja o 15.25, urodził się im synek Antek. Szczęśliwy tata, który zdążył na czas wrócić z pracy w Hiszpanii, był przy porodzie i osobiście przeciął pępowinę. Udał się na tradycyjne „pępkowe”, po czym następnego dnia znów stawił się w szpitalu. Nie wiedział, że wkrótce w jego życiu nastąpi potężne tąpnięcie. Obok recepcji spotkał kobietę.

– Edyta przyszła na poród siostry czy bratowej. Rozmawialiśmy i tak się stało, że opowiedziałem jej trochę o sobie – wspomina. „No dobra, rządzisz na ulicy, mocny jesteś. Ale czegoś ci brakuje w życiu” – stwierdziła. „Czego mi brakuje?” „Wierzysz w Boga?” Maćka zatkało. Wyjaśnił Edycie, że ma wszystkie „papiery z Kościoła”, nawet ślub kościelny miał. Ale czy wierzy w Niego? Owszem, miał wcześniej chwile, kiedy próbował Go szukać. – Zdarzało się, że paliłem marihuanę i „szedłem w trasę” po okolicy. Podczas długich samotnych spacerów „darłem koparę”, wołając do Boga: „Gdzie jesteś?” – wspomina. Jednak dopiero rozmowa na szpitalnym korytarzu zakończyła się u niego zdecydowanym postanowieniem: „Chcę Go znaleźć! I to natychmiast!”. Pognał pod bazylikę – chciał znaleźć Boga w kościele, ale świątynia była już zamknięta. „Magda, Bóg jest?” – spytał siostrę w domu.„Jest!” „Czemu wy mi o tym wcześniej nie powiedzieliście?” – krzyczał na domowników.

Stopniowo odkrył tajemniczy splot wielu okoliczności towarzyszących swojemu nagłemu zwróceniu ku Chrystusowi. Antoś urodził się w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, w dzień beatyfikacji Jana Pawła II. W uroczystościach beatyfikacyjnych uczestniczyła pewna siostra boromeuszka z Trzebnicy, która modliła się tego dnia w intencji Maćka rodziny; w tym samym czasie w tej samej intencji ofiarował Mszę św. znajomy salwatorianin przebywający w Medjugorie. Przypadek?

Deszcz łask

Spotkana w szpitalu Edyta powiedziała Maćkowi o Mszach św. o uzdrowienie, które odbywają się raz w miesiącu w kościele św. Maksymiliana Marii Kolbego we Wrocławiu. Pojechał. Trudno opisać w kilku słowach, co przeżył. Wspomina spowiedź, Komunię św., ale także rozmowę z o. Andrzejem Smołką, która zmieniła się w gorącą modlitwę, oraz doświadczenie spoczynku w Duchu Świętym. Wkrótce znowu trafił na podobną Mszę św. na Księżu Małym we Wrocławiu, zaraz potem na Eucharystię z udziałem o. Johna Bashobory w kościele Chrystusa Króla. – Pan Bóg nagle zaczął dotykać mnie mocno i namacalnie, na każdym kroku obsypuje mnie znakami swojej obecności – mówi, wspominając „strumienie” Jego łask: szczególne doświadczenia towarzyszące przyjmowaniu Komunii św., uzdrowienia, jakich był świadkiem – choćby niewidomej kobiety, która zaczęła widzieć, gdy postawiono przed jej oczyma obraz z Jezusem Miłosiernym. Mówi o niezliczonych „zbiegach okoliczności”, choćby historii ze złodziejem, przed którym uchronił się dzięki… fragmentowi Ewangelii o złodzieju przychodzącym nocą. – Słyszałem wiele razy: wierz w Pana Boga, nie w fajerwerki; On daje ci cukierki, potem da ci gorzką czekoladę. Staram się na to przygotować – tłumaczy. – Mam chwile słabości. Wiem jednak, dokąd wrócić.

Maciek wręcz „oszalał” dla Pana Boga. Wykorzystuje swoje talenty, łatwość kontaktu z ludźmi. Zwołał zespół, który zagrał na koncercie ewangelizacyjnym w Trzebnicy, tuż przed występem Maleo Reggae Rockers. Grał na koncercie „Wiatr z Wyspy” na Gądowie Małym, składał świadectwa. Zaprzyjaźnił się z różnymi wspólnotami – jak Benedictus z Wrocławia czy Sykomora w Trzebnicy. Zaczął wykorzystywać każdą okazję, by mówić o Bogu – na przystanku, w aptece, na ulicy. – Jestem wojownikiem Chrystusa. Opowiadam ludziom, jak Go spotkałem, przekonuję: „Bóg jest. On szanuje twoją wolność. Jeśli tylko Go zaprosisz, otworzysz serce, On przyjdzie” – tłumaczy. – Czasem biorę kogoś na stopa, puszczam muzykę zespołu TGD i siedzę cicho. To wystarcza. Człowiek wychodzi z auta ze łzami w oczach – mówi.

Trzynasty Apostoł

W 2013 r. w Trzebnicy odbyło się Seminarium Odnowy Wiary. W czasie gdy trwało, Maciek zwrócił uwagę na zniszczony krzyż na kaplicy cmentarnej. „Odnów mnie” – usłyszał w sercu. Za zgodą proboszcza i z pomocą znajomego rzeźbiarza doprowadził do renowacji krucyfiksu. Czas pochylenia się nad Ukrzyżowanym, a potem także nad figurą Zmartwychwstałego z kaplicy cmentarnej okazał się błogosławiony dla obu przyjaciół.

Swoje spotkanie z Chrystusem przeżyła w tym okresie także żona Maćka, w intencji której wybrał się wcześniej na pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę. Ostatnio oboje przetrwać musieli ciężką próbę. Małgosia urodziła śliczną córeczkę. Niestety, tuż po porodzie kobiecie pękł wrzód, doszło do zapalenia otrzewnej, do kolejnych komplikacji. Po błyskawicznej operacji lekarze nie kryli, że szanse na przeżycie kobiety są nikłe. Maciek zaalarmował wszystkie znajome wspólnoty, we Wrocławiu, Trzebnicy, Kłodzku, Szczecinie… Modlili się znajomi w Niemczech, Anglii, Irlandii, Stanach, a nawet przyjaciele w… Iranie. Zorganizowano zbiórkę krwi dla Małgosi. Szczęśliwie najgorsze niebezpieczeństwo udało się zażegnać.

Rodzina Szczepanków wciąż potrzebuje modlitwy. – Jestem wdzięczny wszystkim, którzy nas duchowo wspierają w tym trudnym czasie – mówi. – Już zacząłem organizować wielki koncert uwielbienia, pomyślany jako dziękczynienie dla Boga i ludzi. Odbędzie się 5 lipca o 20.00 na placu Pielgrzymkowym w Trzebnicy, po Mszy św. odprawionej o 18.30 w bazylice. Zagrają w nim ludzie z różnych wspólnot, głównie wrocławskich i trzebnickich, zaśpiewa chór. Maciek marzy o stworzeniu na stałe zespołu muzycznego, który podróżowałby po świecie, ewangelizując.

Różne elementy życia zaczynają składać się w całość. Kamienny krzyż przywieziony kiedyś z Norwegii znalazł swoje miejsce: stał się darem dla s. Józefy z Walendowa, z domu zakonnego Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, w którym przebywała kiedyś s. Faustyna Kowalska. Maciek korzystał z gościnności sióstr, pracując przez pewien czas w tej okolicy. Wspomina rekolekcje w Trzebnicy z udziałem Leszka Dokowicza. Podczas adoracji zaproszono wszystkich, by postawili na ołtarzu płonące lampki. Ta, którą umieścił przy monstrancji, okazała się trzynasta.

– Siostra uświadomiła mi sens tego gestu – mówi. – Maciej był trzynastym apostołem. Tak się właśnie czuję.

TAGI: