Najistotniejsza jest wierność modlitwie. Wchodzimy w nią, zagłębiamy się w ciszę i pokój. W Boga.
Są pewne paralele pomiędzy głęboką modlitwą a snem. Dlatego św. Teresa pisała: „Tam bowiem [w stanie modlitwy odpocznienia – przyp. tłum.] dusza, dopóki nie nabędzie wielkiego doświadczenia, zawsze pozostaje w wątpliwości i nie wie na pewno, co się z nią działo, czy jej się nie przywidziało, czy było to na jawie czy we śnie...” Kiedy wchodzimy w modlitwę kontemplacyjną, przechodzimy, w pewnej mierze, w odmienny stan świadomości. Dla większości z nas jedynym analogicznym doświadczeniem takiego przejścia jest zapadanie w sen, przechodzenie ze stanu czuwania do snu. Jak wiemy, jeśli nie zażyjemy sztucznych środków, takich jak tabletki nasenne, nie możemy „zmusić się” do zaśnięcia. W rzeczywistości im bardziej się staramy, tym mniejsza szansa sukcesu. Najlepiej jest nastawić się właściwie, zaaranżować odpowiednie warunki i zrezygnować z wszelkich świadomych wysiłków, by zasnąć. Podobnie jest z kontemplacyjną, inaczej mówiąc, głęboką modlitwą. Na tym dokładnie polega metoda modlitwy prowadzącej do środka: bardzo prosta i skuteczna metoda „właściwego nastawienia się” i zaaranżowania właściwej sytuacji, byśmy mogli przejść lub byśmy zostali wyprowadzeni ze stanu naszej zwykłej, samorefleksyjnej świadomości do stanu czystej świadomości (by użyć sformułowania, którym często posługiwał się Thomas Merton) – stanu, w którym możemy mieć świadomość rzeczywistości – rzeczywistości Boga i wszystkiego, co jest w Nim i z Niego, w sposób całkowity. Jakikolwiek wysiłek podjęty z naszej strony, by przejść w taki stan, sprawi tylko, iż poszukując oparcia w sobie, osiągniemy skutek przeciwny do zamierzonego.
Między snem i głęboką modlitwą jest jeszcze jedno podobieństwo. Naukowcy badający zjawisko snu w laboratoriach odkryli, iż każda normalna osoba ma wiele marzeń sennych podczas snu, bez względu na to, czy je pamięta, czy nie. Obserwując fazę REM (Rapid Eye Movement – szybkich ruchów gałek ocznych), badacz jest w stanie określić, kiedy dana osoba wchodzi w fazę marzeń sennych. Można powstrzymać śpiącą osobę od przeżywania marzeń sennych, delikatnie pobudzając ją, ilekroć wchodzi w fazę REM. Ci sami naukowcy ustalili, iż – jeśli konsekwentnie zapobiega się wejściu w fazę marzeń sennych, nawet przez stosunkowo krótki okres czasu – kilku nocy – jest bardzo prawdopodobne, iż osoba podlegająca eksperymentowi przeżyje jakiś epizod o charakterze psychotycznym. Sny są ważnym środkiem uwalniania się od napięć gromadzących się, gdy czuwamy.
Istnieje analogia między rolą snów i rolą myśli przepływających przez nasz umysł podczas głębokiej modlitwy. Podobnie jak sny, myśli i wyobrażenia przepływające w stanie kontemplacyjnej modlitwy uwalniają nas od gromadzących się napięć. Właśnie te myśli i uczucia, które są najbardziej stresujące, wywierają największy wpływ, mają największą łatwość „chwytania nas na haczyk” i „wyciągania z głębin”. Jeśli zareagujemy na myśl, emocję czy obraz i zaczniemy je analizować, to zwiększymy napięcie, które powoduje. Lecz jeśli w danej chwili staniemy się świadomi takiej myśli, możemy jej pozwolić przepłynąć i – z pomocą modlitewnego słowa – spokojnie powrócić do środka. A wówczas napięcie również nas opuści, niejako „wypłynie” z życia.
W ten sposób Bóg odnawia nas, nawet w sensie psychologicznym, w czasie głębokiej modlitwy. Bóg pozwala, by myśli, emocje, wspomnienia i obrazy przepływały na samej powierzchni naszego umysłu w czasie modlitwy, wykorzystując je, by nas uwolnić od nagromadzonego napięcia. Najważniejsze to je pozostawić i pozwolić działać Jemu. W kontemplacyjnej modlitwie myśli i obrazy są już nie naszą, tylko Jego sprawą. My cali jesteśmy Jego. Pozostawiamy Mu wszystko i po prostu pozwalamy Mu wejść, przejąć kontrolę i robić, co chce, w naszym życiu i w naszej modlitwie.
Tak więc, gdy podejmujemy modlitwę kontemplacyjną, konieczna jest całkowita przemiana sposobu myślenia – o myślach. W aktywnej modlitwie, takiej jak medytacja dyskursywna, myśl jest w dużej mierze jej częścią. A każda, która nie jest jej częścią, rozprasza, jest czymś, co odciąga nas od modlitwy, jest czymś złym. Mając takie doświadczenie, jesteśmy skłonni do uprzedzeń względem myśli: wszelkie myśli, które nie służą modlitwie, są złe. A skoro w modlitwie kontemplacyjnej nie mamy posługiwać się w ogóle myślami, wszelkie myśli są złe – są czymś, co trzeba potępić, z czym trzeba walczyć. To błędne przekonanie. W modlitwie kontemplacyjnej nie ma „myśli złych”. Są po prostu myśli – i są one dobre, jeśli tylko pozostawimy je i pozwolimy Bogu, by się nimi posługiwał zgodnie ze Swoją wolą.
Do tego stopnia musimy „umrzeć dla siebie” w modlitwie prowadzącej do środka. Nawet naszych myśli nie wolno nam uważać za własność. Musimy je wszystkie dać Bogu, by ich używał, jak zechce. Nie są ani pomniejszane, ani tłumione, ani uważane za coś złego – wręcz przeciwnie, ich wartość jest tym większa, że są uznane za godne tego, by je ofiarować Bogu i by On się nimi posłużył. Modlitwa prowadząca do środka nie zaprzecza wartości myśli i obrazów, lecz przypisuje im inną funkcję – na inny sposób mają nam umożliwić wyjście poza nie same, w stronę rzeczywistości, którą starają się wyrazić, do pełniejszej wolności, czystszego i intymniejszego zjednoczenia z Bogiem. A więc – myśli, mnóstwo myśli i niech ich będzie jeszcze więcej... Niech płyną, a my wychodźmy poza nie – do Rzeczywistości!
***
M. Basil Pennington OCSO, Modlitwa prowadząca do środka. Powrót do starochrześcijańskiej metody modlitwy, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.