Myśli, myśli i jeszcze raz myśli

Najistotniejsza jest wierność modlitwie. Wchodzimy w nią, zagłębiamy się w ciszę i pokój. W Boga.

Reklama

Gdy zaczynamy praktykować modlitwę prowadzącą do środka i dzięki temu lepiej ją rozumiemy, chyba najwięcej problemów napotykamy w sferze myśli. Nie ma w tym nic dziwnego. W naszej tradycji człowieka określa się zwykle jako posługujące się rozumem zwierzę. Myśl jest wysoko ceniona i hojnie nagradzana, zarówno praktyczne myślenie naukowca, ekonomisty czy socjologa, jak twórcze myślenie pisarza. Wiele rozpowszechnionych  w tradycji zachodniej ostatnich wieków metod modlitwy kładło ogromny nacisk na myśli i wyobrażenia. Ilekroć pojawiała się większa otwartość na uczucia i emocje, dopuszczano je jako odpowiedź na słowo wiary.

Co więcej, z pewnością łatwiej byłoby nam poradzić sobie z problemem myśli, jeśli modlitwa prowadząca do środka, podobnie jak kwietyzm, wymagałaby tylko stłumienia myśli. Lecz tak nie jest. Wymaga ona raczej wywłaszczenia się z myśli, pewnej obojętności, dystansu do tego, co uważaliśmy za fakt nierozłącznie związany z nami: „myślę, więc jestem”. Musimy pozwolić Komuś innemu na posługiwanie się naszymi myślami, czyli mamy je mieć i jednocześnie ich nie mieć.

Skoro tak, dobrze byłoby poświęcić trochę czasu na rozważenie roli, jaką mają myśli w opisywanej przeze mnie formie modlitwy. By ułatwić naszą dyskusję, chciałbym podzielić myśli na pięć rodzajów. Faktycznie, nie różnią się one wyraźnie, a już z pewnością w praktyce nie powinniśmy zajmować się ich klasyfikowaniem podczas modlitwy. Mój podział ma służyć wyłącznie jaśniejszemu przedstawieniu zagadnienia.

Po pierwsze, możemy mówić o prostej myśli, jednej z miliona, stale przepływających przez nasz umysł, z mniej lub bardziej wyraźnymi wyobrażeniami, zabarwieniami emocjonalnymi czy fizycznym pobudzeniem, jakie im towarzyszą. W rzeczy samej, takie myśli płyną nieprzerwanym strumieniem, gdy czuwamy. Kiedy wchodzimy w modlitwę, ów strumień nie przestaje płynąć, ale my spokojnie, po cichu schodzimy, zapadamy się głębiej, pozwalając im płynąć, podczas gdy spoczywamy poniżej, w samym Środku – z Bogiem.

A oto, gdy uwalniamy się i przebywamy w głębokim, modlitewnym nurcie, od czasu do czasu – a wydaje się, że przez cały czas – wczepiają się w nas myśli, wyobrażenia, uczucia, dźwięki czy hałasy, i ciągną nas w górę, wyciągają z głębin na powierzchnię, władczo domagając się naszej uwagi.

Nazwijmy ten drugi rodzaj myślami-haczykami. Wyławiają nas z głębi, łapią na haczyk i wyciągają na powierzchnię. Tutaj możemy posłużyć się naszą trzecią regułą: „Ilekroć podczas modlitwy zaczynamy sobie uświadamiać cokolwiek innego, po prostu delikatnie powracamy do Obecności, posługując się naszym słowem”.

Powracanie z pomocą modlitewnego słowa powinno być bardzo delikatne, bardzo łagodne. Jeśli zaczniemy robić z tego nie wiadomo jaką sprawę, jeśli zezłościmy się na siebie dlatego, że pomyśleliśmy „myśl-haczyk”, to tylko uda się nam wyciągnąć samych siebie dalej od Środka, bardziej na powierzchnię.

Przypuśćmy, że stoimy i rozmawiamy na dziewiątym piętrze. Nagle na ulicy w dole wybucha jakieś potworne zamieszanie, zakłócając naszą rozmowę. Jeślibym przerwał, zjechał windą na dół i zaczął namawiać wszystkich, by byli cicho, to tylko jeszcze bardziej rozmowę zakłócę. Lepiej ponownie skierować na nią uwagę i po prostu kontynuować.

Gdy chcę pływać pod wodą, potrzebuję mnóstwo powietrza. Nabieram kilka bardzo głębokich oddechów zanim wskoczę. Potem, kiedy potrzebuję więcej powietrza, po prostu wypływam na powierzchnię, biorę szybki wdech i kontynuuję moją podwodną podróż. Nie wychodzę na brzeg, ilekroć potrzebuję powietrza, i nie powtarzam całego cyklu głębokich oddechów. Podobnie ma się sprawa z modlitwą prowadzącą do środka. Na początku, by zejść do środka, dokonuję jasnych, sprecyzowanych aktów wiary i miłości. Lecz gdy jestem pogrążony w modlitwie i jakaś „myśl-haczyk” ciągnie mnie na powierzchnię, nie powracam do całego, początkowego aktu wiary i miłości. Zamiast tego, z pomocą modlitewnego słowa, które zawiera jak w kapsułce całą moją relację wiary i miłości do Boga, spokojnie i łagodnie ponownie podejmuję moją modlitwę, powracając do środka, do Boskiej Obecności.

Trzeci rodzaj myśli nazywam myślą-obserwatorem, a jest to zdecydowanie najbardziej kłopotliwy rodzaj. W aktywnej, dyskursywnej medytacji wybieramy jakąś scenę, na przykład z Ewangelii. Dajmy na to, kobiety spotykające Zmartwychwstałego Chrystusa. Rozważamy tę scenę, zastanawiamy się nad słowami naszego Pana, nad reakcjami kobiet. Staramy się głębiej pojąć jej sens, wzbudzić w sobie uczucia, rozwinąć motywację, podjąć postanowienia. Po skończeniu modlitwy możemy spojrzeć wstecz i pomyśleć: „tak, dzisiejsza medytacja była dobra. Dobre myśli, dobre akty woli, podjąłem dobre postanowienia”. Bądź: „dzisiaj medytacja była okropna. Mnóstwo rozpraszających myśli, kompletna jałowość uczuć”.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7