Pojechał do Indii, żeby przez pół roku żyć z trędowatymi.
Słowa i języki
W Jeevodaya (co w sanskrycie oznacza: świt życia) nie przydzielono mu konkretnych zajęć. – Nikt mi nic nie kazał. Sam musiałem sobie znaleźć zajęcie. Tam do zrobienia jest mnóstwo rzeczy. Ale nie chodzi o pracę. Chodzi o to, żeby z tymi dziećmi być – opowiada Tomasz Okoński. W ośrodku mieszka ok. 450 dzieci i 100 dorosłych trędowatych – wyleczonych i jeszcze chorujących. Do szkoły przychodzi dodatkowe pół tysiąca dzieci z okolicy. Nauczycieli jest 30. Pan Tomasz znalazł sobie miejsce jako dobry ojciec. Choć nazywano go tam powszechnie „baja” – starszy brat. Mówi, że porozumiewał się głównie językiem miłości. Jaki to język? Ojcowskie przytulenie, pogłaskanie, pomoc w porannym zebraniu się do szkoły i wieczornym kładzeniu się spać. – Tego w główkę pocałowałem, tego przytuliłem – mówi. Pomoc w nauce matematyki, biologii, angielskiego. Albo zabawa na boisku. – Trzeba było ich czymś zająć. No, tośmy fikołki robili, jak to z dziećmi! Albo inne gry. Nauczyłem ich grać w szachy. Bardzo inteligentni są – już przy trzeciej partii miałem problemy, żeby wygrać – snuje opowieść wolontariusz. Były w tym języku miłości także wyrażenia nieco trudniejsze: jak opieka nad chorymi na ospę czy świerzb. Baja Tom namaszczał ciała chorych siarką z oliwą, która przynosi chorym ulgę i leczy. Posługiwał się też angielskim, ale ten język jest tam słabo znany. Jak na kogoś, kto porozumiewał się głównie bezsłownym językiem ludzkiej czułości, wie dużo o spotkanych ludziach. Ciągle opowiada o osobach na zdjęciach. – O, słuchaj, to moja sympatia. Od połowy jej nie ma, ciało „zjedzone” przez trąd. Ale zawsze uśmiechnięta, pogodna, piękna – opowiada Tomasz Okoński o kobiecie ubranej w niebieską chustę.
Zrozumiałem, że im zabawki sprzątam
Nie obawiał się zachorowania na trąd. – Trąd jest uleczalny. Trzeba tylko regularnie brać lekarstwa przez 6 do 12 miesięcy. Zaraża się drogą kropelkową, więc trzeba bardzo uważać. Trąd atakuje słabe organizmy, wyniszczone, a nasze, ludzi białych, są silne – opowiada. Bardziej musiał uważać na grzybicę i wszy. Przed wyjazdem przeszedł dwudniowe odświerzbienie – namaszczenie całego ciała siarką z oliwą. Ale opowiada o tym bez zaaferowania. Bardziej przejmuje się historiami spotkanych dzieci i starszych. – Felczer pracujący w Jeevodaya trafił tam jako 12-letni chłopiec. Był tak zabiedzony, że go ledwo od śmierci głodowej odratowali. Teraz ma żonę, dzieci, pracuje w ośrodku, pomaga innym. Niby się wie, co to jest pokora, ale tam pokora ludzi jest niemal dotykalna – opowiada pan Tomasz. Ponieważ jest człowiekiem duchem niespokojnym, ciekawym świata, wędrował po okolicznych miejscowościach, wioskach, gościł na weselach. Poznawał miejscowe zwyczaje i zachowania ludzi. Na początku drażniły go brud i śmieci na poboczach dróg. Próbował w niektórych miejscach w Jeevodaya i wokół ośrodka sprzątać. – Dopiero potem doszedłem do wniosku, że ja im zabawki sprzątam. Jakiś kamyk, patyk, kawałek cegły – to są ich zabawki. Przestałem sprzątać – mówi. W zrozumieniu mentalności Hindusów pomagała mu także dr Helena Pyz. Dzięki niej i Sekretariatowi Misyjnemu Jeevodaya w Warszawie ośrodek dla trędowatych może w ogóle istnieć. – Twierdzę wręcz, że przebywałem ze świętą. Gdyby nie ona, ci ludzie żebraliby na ulicach, kryli się gdzieś w brudzie, w ciemnych kątach. O ile w ogóle by żyli. A w Jeevodaya mogą żyć jak ludzie, szanuje się ich ludzką godność – podkreśla Tomasz Okoński. I zaczyna zbierać pieniądze na przyjazd 10 młodych ludzi z Jeevodaya na ŚDM do Krakowa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.