Pojechał do Indii, żeby przez pół roku żyć z trędowatymi.
To jest mój najukochańszy brat. Nie miał kawałka zdrowego ciała oprócz twarzy. Cały był w jakichś bułach, guzach. My nawet nie rozmawialiśmy ze sobą. Ale zawsze usiadłem koło niego. Potrafiłem pół godziny tak siedzieć. Jakiś herbatniczek czy cukierek przyniosłem. On się tak cieszył, jak ja z nim byłem. Po prostu byłem. Z nim. To mój kochany brat – mówi Tomasz Okoński. Opowiada o chłopcu, trędowatym Hindusie z ośrodka Jeevodaya prowadzonego od 25 lat przez polską lekarkę dr Helenę Pyz. 69-letni Tomasz Okoński spędził w ubiegłym roku w tym ośrodku w Indiach 6 miesięcy. Przeglądamy setki zdjęć z jego archiwum. – Jak te buźki oglądam, to do tej pory mnie coś za gardło ściska – opowiada.
Czego w życiu nie robiłem...
Rytualne dziennikarskie pytania przy takich okazjach. Po co pojechał? Z czym wrócił? Kierunek Indie to raczej domena poszukiwaczy odmiennych duchowości. Tomasz nie jest z tych. Od wielu lat jest wolontariuszem Boga, członkiem Ruchu Focolari, od siedmiu lat mieszka w Mariapoli Fiore (miasteczku fokolarinów) w Trzciance. Pierwszy rok w miasteczku spędził ze swoją ciężko już chorującą żoną, troskliwie się nią opiekując. O swoim wstąpieniu do ruchu nie opowiada wylewnie i długo. – Zawoziłem moją mamę na spotkanie Focolari na Górę św. Anny. No i zostałem – śmieje się. Do Jeevodaya nie wybierał się więc w poszukiwaniu Boga czy sensu życia. Doprowadził go tam splot wydarzeń. Najpierw znajomy nie wiedział, co ma zrobić z partią bucików. Tomasz zaproponował, żeby je podarować trędowatym dzieciom w Indiach. Potem zaczęła go drążyć myśl o wyjeździe. – Cały maj przemodliłem w tej sprawie – mówi. Potem spotkał się z dr Pyz, która akurat gościła w Polsce i chętnie zgodziła się na jego przyjazd. Jednak nawet kiedy zapadła decyzja, że pojedzie do Jeevodaya, jeszcze nie wszystko sobie uświadamiał. – Dopiero gdy trzymałem w ręku bilet, dotarło do mnie, co ja robię! – śmieje się Tomasz Okoński. Mimo że świat nie jest mu obcy: mieszkał przez półtora roku w Stanach Zjednoczonych, pracował w Niemczech, imał się różnych zajęć i zawodów, był m.in. dyrektorem i przedsiębiorcą. Przez kilkadziesiąt lat związany zawodowo z województwem opolskim, zwłaszcza z terenem powiatu krapkowickiego. – Łatwiej chyba byłoby powiedzieć, czego w życiu nie robiłem. Ale Jeevodaya to przygoda życia – podkreśla.
Dodatkowo szczęśliwy
Po przyjeździe do Jeevodaya na Tomasza Okońskiego czekało przygotowane miejsce. – W porównaniu z innymi miałem warunki komfortowe: osobny pokój, w nim łóżko, stoliczek, krzesło, umywaleczkę i normalną toaletę z sedesem. To wystarczyło w zupełności. Takie warunki uczą pokory. Do tej pory kiedy widzę, iloma rzeczami jesteśmy otoczeni, to się łapię za głowę. 90 proc. przedmiotów, które mamy wokół siebie, jest nam niepotrzebnych. Mimo że wie się o tym, to gdy się dotknie takiego naprawdę ubogiego świata, do końca, do bólu przewartościowuje się swoje życie. Po co nam tyle tego! – uważa. W Jeevodaya zostawił wszystko, co miał ze sobą. Wrócił z pustą torbą. – W ostatniej chwili podarowałem jeszcze jednemu ze starszych chłopców zegarek, do którego byłem bardzo przywiązany. Wróciłem całkowicie wolny od dóbr materialnych i przez to dodatkowo szczęśliwy – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).