Ludzie są bardzo wdzięczni, że do nich wróciłem - mówi ks. Mikołaj Pilecki.
Ks. Mikołaja Pileckiego proboszcza z parafii św. Józefa w Doniecku poznałem w czerwcu ub. roku, przebywając w opanowanym przez separatystów mieście. Wokół toczyły się walki, ale w centrum było spokojnie. W końcu lipca ks. Pilecki wyjechał z miasta, gdy armia ukraińska znajdowała się już na jego rogatkach. Wydawało się, że lada dzień Donieck zostanie przez Ukraińców opanowany. Wydarzenia jednak potoczyły się inaczej.
W sierpniu separatyści przerzucili do miasta większość swoich sił i zrobili tam główny punkt oporu tzw. Donieckiej Republiki Ludowej (DNR) . Walki toczyły się nie tylko na obrzeżach, ale pociski często spadały w centrum miasta. W tym czasie ks. Mikołaj pielgrzymował na Jasną Górę. W rozmowie, którą z nim przeprowadziłem w połowie sierpnia zapowiedział, że wraca do Doniecka. „Miejsce proboszcza jest w jego parafii, a więc wrócę tam, bez względu na okoliczności” - powiedział wtedy. Słowa dotrzymał, choć powrót zajął mu kilka miesięcy.
Do Doniecka mógł wrócić dopiero w listopadzie, za zgodną władz DNR. Jego parafia zmniejszyła się w tym czasie bardzo. Niegdyś na Mszę św. niedzielną przychodziło 350 osób, dzisiaj jest ich nie więcej, jak stu. Na pasterkę przyszło ok. 80. Ks. Mikołaj przesunął ja na godz. 17, aby ludzie mogli dojechać z różnych rejonów miasta. Po godz. 20 transport w Doniecku przestaje funkcjonować, obowiązuje także godzina policyjna. Ks. Mikołaj mówi, że ciągle słuchać strzały w mieście, głównie wieczorem od strony lotniska. Pomimo wszystko odczuwalna jest pewna stabilizacja. Na ulicach nie widać ciężkiego sprzętu wojskowego, którego tak wiele było latem. Zaopatrzenie jest niezłe, płaci się nadal hrywnami. Poważnym problemem jest natomiast brak pieniędzy. Nie funkcjonują bankomaty i banki. Aby pobrać pieniądze ludzie muszą wyjechać poza teren DNR.
Większość ma pracę. Pracują zakłady metalurgiczne oraz 7 kopalń, m.in. największa na Ukrainie kopalnia Zasjadki. Inne są uszkodzone, albo zalane i nie prowadzi się w nich wydobycia. Z ulic miasta zniknęły posterunki, stoją tylko na rogatkach. Ks. Pilecki dojeżdża także do parafii w Makiejewce, gdzie od wielu miesięcy nie ma księdza. Próbował dotrzeć do Gorłówki, gdzie od lipca, kiedy separatyści najpierw uwięzili, a później zmusili do wyjazdu miejscowego proboszcza ks. Wiktora Wąsowicza, nie ma kapłana. Jednak miejscowe władze nie wyraziły na to zgody co potwierdza, że wiele zależy od lokalnych środowisk. Te w Gorłówce zawsze wobec katolików były niechętne.
Z parafii ks. Mikołaja zginął Polak, Kazimierz Wróbel. 1 grudnia ub.r. po sprzeczne w centrum miasta został zastrzelony przez bojówkarza z DNR. Ks. Pilecki mówi, że pomimo wielu zagrożeń stara się prowadzić w swojej parafii normalne duszpasterstwo. Chodzi także po kolędzie, ale tylko do parafian, którzy wcześniej się z nim umawiają, albo dzwonią po niego. Mówiąc o nastrojach ludzi podkreśla, że wszyscy są już potwornie zmęczeni wojną. Wielu jest wszystko jedno w jakim państwie będą żyć, chcą tylko, aby to wreszcie się to skończyło i wróciła jakaś normalność.
Część z jego parafian to ludzie z polskimi korzeniami. Większość chce pozostać. Jeśli chodzi o ewakuację Polaków z Doniecka ks. Pilecki przyznaje, że sytuacja w tej grupie zmienia się dynamicznie. Do niedawna tylko niecałych sto osób deklarowało gotowość wyjazdu do Polski. Obecnie ich liczba wzrosła do ponad 200. Początkowo mówiło się, że ewakuacja będzie obejmować ludzi o polskim pochodzeniu, a obecnie preferuje się tych, którzy mają Kartę Polaka. To niekoniecznie ludzie z polskimi korzeniami, ale np. uczący się języka polskiego i działający w polskich organizacjach i przez 3 lata współpracujący z polskimi organizacjami kulturalnymi. To wywołało zamieszanie i wątpliwości, czy rzeczywiście wszystkie starające się o wyjazd do Polski osoby, są do tego uprawnione. Niedawno spotkali się z nimi bp Jan Sobiło z Zaporoża oraz rzecznik MSZ Marcin Wojciechowski, którzy przyjechali do Doniecka.
Ks. Mikołaj organizuje także pomoc dla najbiedniejszych parafian, którym wstrzymano wypłatę rent i emerytur i bez pomocy parafii byliby bez jakichkolwiek środków do życia. Pomoc dla nich zdobywa kwestując m.in. w polskich parafiach. Pod koniec ubiegłego roku ks. Mikołaj ochrzcił matkę kleryka, Ukraińca, który trafił do dominikańskiego nowicjatu w Polsce. Przygotowywała się do tego latem, ale musiała zaczekać, aż ksiądz wróci do miasta, aby przyjąć chrzest. - Zginąć można wszędzie - odpowiada ks. Mikołaj, pytany czy boi się o życie.
Jeden z jego parafian, wywiózł żonę i córkę do Dniepropietrowska, gdzie nie było wojny, a sam wrócił do Doniecka, gdzie walki trwały w centrum miasta. Po kilku dniach dowiedział się, że obie zginęły w wypadku samochodowym, a on przeżył, choć wokół toczyły się walki. - Jeśli zawierzy się Panu Bogu, strachu nie ma, ani bojaźni - mówi ks. Mikołaj. Trzeba wykorzystać czas, jaki Opatrzność Boże dała nam. Dla kapłana zaś, każdy czas jest dobry, aby głosić Ewangelię. Parafianie są niezwykle wdzięczni, że do nich wróciłem. Zresztą nie miałem innego wyjścia - mówi z uśmiechem. Przecież latem w rozmowie z „Gościem,” ogłosiłem na całą Polskę, że wracam. Musiałem dotrzymać słowa i tego nie żałuję, gdyż jest do dla mnie czas wytężonej pracy, ale owoce także są widoczne.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.