Choleryk spowiada się z tego, że się zdenerwował, a melancholik, że nie zareagował i wycofał na z góry upatrzone pozycje. Czy emocje mają wartość moralną? Czy można powiedzieć, że są dobre albo złe?
„Czyny ludzkie mogą być kwalifikowane moralnie. Są dobre albo złe” – czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego. A uczucia? W katechizmie znajdziemy cały artykuł poświęcony moralności uczuć. Pojęcie „uczucia” oznacza odczucia lub doznania. Człowiek dzięki swoim emocjom przeczuwa dobro i przewiduje zło. Podstawowymi uczuciami są miłość i nienawiść, pragnienie i obawa, radość, smutek i gniew. W uczuciach jako poruszeniach wrażliwości nie ma ani dobra, ani zła moralnego. W miarę jednak ich zależności od rozumu i od woli jest w nich dobro lub zło moralne. Emocje i doznania mogą być przekształcone w cnoty lub zniekształcone w wady. „»Kochać – katechizm cytuje za św. Tomaszem z Akwinu – znaczy chcieć dla kogoś dobra«. Wszystkie inne uczucia mają swoje źródło w tym pierwotnym poruszeniu serca człowieka ku dobru. Uczucia same w sobie nie są ani dobre, ani złe”.
Po co się katować?
– To bardzo ważne zagadnienie, bo tak naprawdę chodzi w nim o praktyczną wiedzę o sobie, o poznanie samego siebie – opowiada o. Rafał Kogut, franciszkanin prowadzący od wielu lat rekolekcje dla małżeństw. – Temperament to wypadkowa tempa reagowania i siły wrażliwości. Warto przyjrzeć mu się z bliska. U choleryka emocje są zawsze wysoko, u flegmatyka nisko, sangwinik przeżywa huśtawkę: „góra, dół, góra, dół” i zmienia się to często w ciągu jednego dnia. Gdy melancholik wpadnie w „dół”, trwa w nim niezwykle długo. O każde z tych zachowań, o każdą z tych reakcji możemy się oskarżać. Ale po co? Pamiętajmy, że reagujemy przede wszystkim zgodnie z temperamentem. Choleryk reaguje gwałtownie, a przy melancholiku trzeba się solidnie napracować, by wytrącić go z równowagi. Choleryk wchodzi w wir wydarzeń, flegmatyk ucieka z sytuacji konfliktowych. Emocje nie podlegają moralnej ocenie. Ocenie moralnej podlega dopiero działanie pod wpływem emocji. Konkret: wpadasz w gniew, ale zamiast wyciszyć go w sobie, zaczynasz reagować i ranić innych pod wpływem tej emocji. Bardzo ważne w procesie uzdrowienia wewnętrznego jest to, by nazwać te swoje temperamenty po imieniu i nie tylko je zaakceptować, ale podziękować za nie Bogu – wyjaśnia o. Rafał. – Są darem, bagażem, który otrzymaliśmy w drodze do nieba.
Często nie akceptujemy swych temperamentów, sądzimy, że emocje są czymś złym. Słyszę o tym nie tylko w konfesjonale, ale i w czasie rekolekcji dla małżeństw. Sytuacje konfliktowe w małżeństwie wynikają często z tego, że nie znamy siebie. Jedna strona chce zmienić na siłę drugą. A tego nie da się zrobić. Trzeba zaakceptować jej temperament, emocjonalność, sposób reagowania. Rodzina to pole minowe, na którym wychodzą na jaw wszelkie skrywane emocje. Dlatego na wszystkich rekolekcjach dla małżeństw powtarzamy w kółko: „Rozmawiajcie! Poznajcie wasze temperamenty, zobaczcie, że każda ze stron inaczej przeżywa tę samą rzeczywistość, inaczej reaguje na podobne bodźce. I uczcie się przebaczać. Uczcie się siebie!”. Pierwszy krok w kierunku uzdrowienia? Zaakceptowanie swojej emocjonalności. Drugi: przyglądnięcie się mocnym stronom mego temperamentu i jego słabościom. Mocne strony rozwijam, nad słabościami pracuję. Pierwszą reakcją flegmatyka jest hasło: „Zrób to jutro. Dziś masz święty spokój”, dlatego jego praca będzie poległa na tym, że zrobi tę rzecz dzisiaj i nie będzie jej odkładał. Choleryk reaguje gwałtownie, więc w czasie „zapalnym” wychodzi wyciszyć emocje, a dopiero później reaguje. Melancholik i flegmatyk często widzą świat w czarnych barwach, są nastawieni pesymistycznie. Mając tego świadomość, muszą uczyć się przekraczać tę granicę: „Nie! Z Jezusem dam radę!”.
Jestem cholerykiem. Dziękuję.
Z doświadczenia wiem, jak trudno podziękować Bogu za swój temperament. Za to, że jestem, jaki jestem. – To prawda. Wiele zachowań wynika z naszej fizyczności, genetyki – wyjaśnia o. Piotr Jordan Śliwiński. – Ale pamiętajmy, by obok mówienia o naszym temperamencie, czyli wrodzonych cechach, wspomnieć też o charakterze. A nad nim możemy i powinniśmy solidne popracować. Tu nie ma żadnej taryfy ulgowej. – Ważna wskazówka: uczucia nie zawierają informacji o świecie wokół nas, ale jedynie o świecie w nas – podsumowuje s. Bogna Młynarz. – Co to znaczy? To, że się czegoś boję, mówi o mnie („ja się boję”), o mojej reakcji na dany przedmiot (osobę, zwierzę), a nie o tym przedmiocie („on jest straszny”). To ważne, by mieć świadomość, że uczucia przekazują nam informacje subiektywne, a nie obiektywne. Uczucia są jak woda. Muszą znaleźć swoje ujście. Zbytnie ich nagromadzenie grozi powodzią. Nic nie pomogą wtedy tamy i wały. Człowieczym sposobem „wylewania” uczuć są słowa, wypowiadanie tego, co nam w duszy gra. Chodzi o mówienie o emocjach jako o swoich odczuciach, czyli o sobie. „Ja czuję się zdenerwowany”, a nie „on mnie denerwuje”. Można powiedzieć, że uczucia są jak małe dzieci: krzyczą, biegają, robią zamieszanie – podsumowuje s. Bogna. – I tak je trzeba traktować: kochać, wysłuchać, przygarnąć, zrozumieć. Nie można się im jednak podporządkować, lecz wychowywać. Dzień po dniu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).