Ależ emocje!

Marcin Jakimowicz

publikacja 08.01.2015 06:00

Choleryk spowiada się z tego, że się zdenerwował, a melancholik, że nie zareagował i wycofał na z góry upatrzone pozycje. Czy emocje mają wartość moralną? Czy można powiedzieć, że są dobre albo złe?

Uczucia nie mają oceny moralnej. Nie można o nich powiedzieć, że są złe lub dobre. Dzielą się raczej na przyjemne lub nieprzyjemne, a to całkiem inna kategoria canstockphoto Uczucia nie mają oceny moralnej. Nie można o nich powiedzieć, że są złe lub dobre. Dzielą się raczej na przyjemne lub nieprzyjemne, a to całkiem inna kategoria

Temat nie wziął się z kosmosu. Przewijał się często w listach do redakcji, w rozmowach z kierownikami duchowymi, spowiednikami czy rekolekcjonistami. Na co dzień przerabiamy go na własnej skórze w rodzinach, w których emocje sięgają zenitu, jak na derbach Śląska. – Temat naszych drogich i kochanych uczuć, bez których żyć się nie da, ale i z nimi trudno, powraca nieustannie jak bumerang – uśmiecha się s. Bogna Młynarz ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Duszy Chrystusa Pana. – Jak możemy na co dzień radzić sobie z trudnymi emocjami, np. poczuciem zniechęcenia, braku nadziei, z tym, że coś nam może się nie udać, z niewiarą w siebie? Co robić, kiedy te uczucia nas w jakimś sensie paraliżują, nie pozwalają działać? – pytają często ludzie. Czy uczucia mają wartość moralną? Czy można powiedzieć, że są dobre albo złe?

Dzikość serca

– Świat naszych uczuć jest niezwykle ciekawy. I trochę nieoswojony, żeby nie powiedzieć dziki – opowiada s. Bogna. – Rządzi się swoimi prawami i są one odmienne od tych, którymi kieruje się nasz rozum. Dlatego dla naszej rozumnej części duszy uczucia jawią się często jako mali anarchiści burzący porządek i ład. Ale to nie jest świat bez zasad. I właśnie znajomość tychże zasad może ułatwić „zarządzanie” uczuciami. Po pierwsze: uczucia po prostu są. Pojawiają się i znikają niezależnie od decyzji naszej woli. I z tym trzeba się pogodzić. Nic nie pomogą argumenty, postanowienia, ignorowanie, naciski. Przeciwnie, uczucia ignorowane lub poddane represjom nie znikają, ale zaczynają działać w ukryciu całkowicie poza naszą kontrolą. Uznajmy wszystkie uczucia, które w nas się rodzą. Trzeba je przyjąć jak własne dzieci. Bez podziału na brzydkie i ładne. Wszystkie są nasze. Z tej zasady wynika także inny, jakże kojący wniosek: uczucia nie mają oceny moralnej. Czyli nie można o nich powiedzieć, że są złe lub dobre. Dzielą się raczej na przyjemne lub nieprzyjemne, a to całkiem inna kategoria.

Ocenie moralnej może podlegać tylko to, na co mamy wpływ – nasze decyzje: świadome i dobrowolne. Uczucia nie mają oceny moralnej, ale to, co z nimi robimy, już tak. Gniew rodzi się we mnie bez mojej odpowiedzialności, ale jeśli go w sobie „nakręcam” i podejmuję pod jego wpływem decyzje, to jest to już moje świadome działanie. Zatem uczucia, które w nas się rodzą (nawet te, których najmniej byśmy sobie życzyli!), nie muszą wpływać na naszą samoocenę. Zapewniam, że święci też mieli wredne uczucia. – Ojciec Pio reagował często niezwykle dynamicznie, ostro, wszystko w nim się gotowało – dopowiada kapucyn Piotr Jordan Śliwiński, współzałożyciel „Szkoły dla spowiedników”. – Ale pamiętajmy o tym, że każde takie zachowanie odchorowywał. Żałował, spędzał długie godziny na modlitwie za osobę, którą potraktował „z góry”, płakał. Zmagał się z tymi zachowaniami.

Biznesmen drze gazety na strzępy

– Czy ludzie spowiadają się z tego, że są zdenerwowani? – pytam o. Jordana. – Jasne. Bardzo często słyszymy takie rzeczy. Dlatego niezwykle ważne jest oddzielenie dwóch rzeczywistości. Problem nie tkwi w tym, że ktoś się zdenerwuje (mam prawo się na kogoś zirytować, a nawet nie zapanować nad kipiącymi we mnie emocjami). Problem jest w tym, co z tym później zrobię. Trudno mówić o odpowiedzialności moralnej na przykład w przypadku człowieka, który tak bardzo się wystraszył, że uczucie lęku sparaliżowało go do tego stopnia, iż nie był w stanie działać. Uczucia – jak przypomina Katechizm Kościoła Katolickiego – same w sobie nie są ani dobre, ani złe. To jasne. Ale problem zaczyna się, gdy na przykład regularnie po przyjściu z pracy reaguję w domu wobec najbliższych agresją, czyli zachowuję się w sposób, którego później bardzo się wstydzę. W pracy muszę powstrzymywać gniew, ale potem, gdy wracam spięty, zdenerwowany, zestresowany, jakiś niewielki nawet bodziec może sprawić, że odreagowuję.

Nawet jeśli moje intencje były czyste i naprawdę nie chciałem niczego takiego uczynić, to widzę przecież skutki tego, co zrobiłem. Słyszę płacz, widzę smutek, poczucie krzywdy u najbliższych. I wówczas warto zadać sobie pytanie: co mogę z tym zrobić? A co mogę zrobić? Mogę nauczyć się relaksowania. Mogę się nauczyć wyrzucania agresji inaczej niż „w człowieka”. Na przykład w jakiś gadżet, przedmiot. Mam przyjaciela biznesmena, który w chwilach gniewu i wielkiego napięcia bierze karton pełen starych gazet, który trzyma w swoim gabinecie, zamyka się i zaczyna je drzeć. Nie odreagowuje na pracownikach, na otoczeniu. Ale generalnie to już raczej problem dla psychologa niż spowiednika czy kierownika duchowego. Granica między tym, że zdenerwuję się i mam zamiar krzyknąć na domowników, a realizowaniem tego jest niezwykle cienka. W jaki sposób ją określić? – przerywam o. Jordanowi. – Granice te są wyraźnie wyczuwalne – wyjaśnia kapucyn. – Każdy je w sobie rozpozna. Jest ogromna różnica między powiedzeniem niemiłej rzeczy dziecku a podniesieniem na nie ręki. 

„Czyny ludzkie mogą być kwalifikowane moralnie. Są dobre albo złe” – czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego. A uczucia? W katechizmie znajdziemy cały artykuł poświęcony moralności uczuć. Pojęcie „uczucia” oznacza odczucia lub doznania. Człowiek dzięki swoim emocjom przeczuwa dobro i przewiduje zło. Podstawowymi uczuciami są miłość i nienawiść, pragnienie i obawa, radość, smutek i gniew. W uczuciach jako poruszeniach wrażliwości nie ma ani dobra, ani zła moralnego. W miarę jednak ich zależności od rozumu i od woli jest w nich dobro lub zło moralne. Emocje i doznania mogą być przekształcone w cnoty lub zniekształcone w wady. „»Kochać – katechizm cytuje za św. Tomaszem z Akwinu – znaczy chcieć dla kogoś dobra«. Wszystkie inne uczucia mają swoje źródło w tym pierwotnym poruszeniu serca człowieka ku dobru. Uczucia same w sobie nie są ani dobre, ani złe”.

Po co się katować?

– To bardzo ważne zagadnienie, bo tak naprawdę chodzi w nim o praktyczną wiedzę o sobie, o poznanie samego siebie – opowiada o. Rafał Kogut, franciszkanin prowadzący od wielu lat rekolekcje dla małżeństw. – Temperament to wypadkowa tempa reagowania i siły wrażliwości. Warto przyjrzeć mu się z bliska. U choleryka emocje są zawsze wysoko, u flegmatyka nisko, sangwinik przeżywa huśtawkę: „góra, dół, góra, dół” i zmienia się to często w ciągu jednego dnia. Gdy melancholik wpadnie w „dół”, trwa w nim niezwykle długo. O każde z tych zachowań, o każdą z tych reakcji możemy się oskarżać. Ale po co? Pamiętajmy, że reagujemy przede wszystkim zgodnie z temperamentem. Choleryk reaguje gwałtownie, a przy melancholiku trzeba się solidnie napracować, by wytrącić go z równowagi. Choleryk wchodzi w wir wydarzeń, flegmatyk ucieka z sytuacji konfliktowych. Emocje nie podlegają moralnej ocenie. Ocenie moralnej podlega dopiero działanie pod wpływem emocji. Konkret: wpadasz w gniew, ale zamiast wyciszyć go w sobie, zaczynasz reagować i ranić innych pod wpływem tej emocji. Bardzo ważne w procesie uzdrowienia wewnętrznego jest to, by nazwać te swoje temperamenty po imieniu i nie tylko je zaakceptować, ale podziękować za nie Bogu – wyjaśnia o. Rafał. – Są darem, bagażem, który otrzymaliśmy w drodze do nieba.

Często nie akceptujemy swych temperamentów, sądzimy, że emocje są czymś złym. Słyszę o tym nie tylko w konfesjonale, ale i w czasie rekolekcji dla małżeństw. Sytuacje konfliktowe w małżeństwie wynikają często z tego, że nie znamy siebie. Jedna strona chce zmienić na siłę drugą. A tego nie da się zrobić. Trzeba zaakceptować jej temperament, emocjonalność, sposób reagowania. Rodzina to pole minowe, na którym wychodzą na jaw wszelkie skrywane emocje. Dlatego na wszystkich rekolekcjach dla małżeństw powtarzamy w kółko: „Rozmawiajcie! Poznajcie wasze temperamenty, zobaczcie, że każda ze stron inaczej przeżywa tę samą rzeczywistość, inaczej reaguje na podobne bodźce. I uczcie się przebaczać. Uczcie się siebie!”. Pierwszy krok w kierunku uzdrowienia? Zaakceptowanie swojej emocjonalności. Drugi: przyglądnięcie się mocnym stronom mego temperamentu i jego słabościom. Mocne strony rozwijam, nad słabościami pracuję. Pierwszą reakcją flegmatyka jest hasło: „Zrób to jutro. Dziś masz święty spokój”, dlatego jego praca będzie poległa na tym, że zrobi tę rzecz dzisiaj i nie będzie jej odkładał. Choleryk reaguje gwałtownie, więc w czasie „zapalnym” wychodzi wyciszyć emocje, a dopiero później reaguje. Melancholik i flegmatyk często widzą świat w czarnych barwach, są nastawieni pesymistycznie. Mając tego świadomość, muszą uczyć się przekraczać tę granicę: „Nie! Z Jezusem dam radę!”.

Jestem cholerykiem. Dziękuję.

Z doświadczenia wiem, jak trudno podziękować Bogu za swój temperament. Za to, że jestem, jaki jestem. – To prawda. Wiele zachowań wynika z naszej fizyczności, genetyki – wyjaśnia o. Piotr Jordan Śliwiński. – Ale pamiętajmy, by obok mówienia o naszym temperamencie, czyli wrodzonych cechach, wspomnieć też o charakterze. A nad nim możemy i powinniśmy solidne popracować. Tu nie ma żadnej taryfy ulgowej. – Ważna wskazówka: uczucia nie zawierają informacji o świecie wokół nas, ale jedynie o świecie w nas – podsumowuje s. Bogna Młynarz. – Co to znaczy? To, że się czegoś boję, mówi o mnie („ja się boję”), o mojej reakcji na dany przedmiot (osobę, zwierzę), a nie o tym przedmiocie („on jest straszny”). To ważne, by mieć świadomość, że uczucia przekazują nam informacje subiektywne, a nie obiektywne. Uczucia są jak woda. Muszą znaleźć swoje ujście. Zbytnie ich nagromadzenie grozi powodzią. Nic nie pomogą wtedy tamy i wały. Człowieczym sposobem „wylewania” uczuć są słowa, wypowiadanie tego, co nam w duszy gra. Chodzi o mówienie o emocjach jako o swoich odczuciach, czyli o sobie. „Ja czuję się zdenerwowany”, a nie „on mnie denerwuje”. Można powiedzieć, że uczucia są jak małe dzieci: krzyczą, biegają, robią zamieszanie – podsumowuje s. Bogna. – I tak je trzeba traktować: kochać, wysłuchać, przygarnąć, zrozumieć. Nie można się im jednak podporządkować, lecz wychowywać. Dzień po dniu.

TAGI: