Legendarne krakowskie duszpasterstwo dominikanów świętowało w październiku 50 lat istnienia. Czym „Beczka” dziś przyciąga studentów? Czy ma silną konkurencję?
W czasach gdy kard. Karol Wojtyła zapragnął pod Wawel przeszczepić z Poznania dominikański model pracy z młodzieżą, w Polsce studiowało zaledwie 2 proc. populacji. Dziś co drugi młody człowiek ma indeks, a tylko w Krakowie studiuje około 200 tys. osób. To całkowicie nowa sytuacja, choć cel pozostaje ten sam: formacja katolickich elit. Duszpasterstwa akademickie w liczbach bezwzględnych nie prezentują się już tak imponująco (jak choćby w szczytowym okresie lat 80.), ale stanowią wyrazistą propozycję dla środowiska, które ma coraz większy problem z określeniem swojej tożsamości.
Szczęka wypada
Skąd się wzięła „Beczka”? Z niczego – jeśli wierzyć o. Tomaszowi Pawłowskiemu OP, pierwszemu duszpasterzowi akademickiemu u dominikanów. „Parafrazując Księgę Rodzaju, można powiedzieć, że na początku było zero. Miało powstać duszpasterstwo akademickie, a nie było studentów. Nie miałem pomieszczeń, sprzętów, zaplecza. Nie było niczego. Nad dominikańskimi krużgankami osiadła nicość zawieszona na niechęci” – wspomina „ojciec założyciel”. Zanotował te słowa inny dominikanin, Jacek Krzysztofowicz OP, „ojciec odnowiciel”, który w latach 90. wydobywał „Beczkę” z kryzysu, by potem spisać jej dzieje. 50 lat temu nie było w zakonie entuzjazmu wokół pomysłu, by w spokojne życie klasztoru wpuścić studenckiego wirusa. Obawy okazały się uzasadnione, a zmiany nieodwracalne.
Ojciec Tomasz Pawłowski, poznaniak, niegdyś warszawski powstaniec, potem przez 20 lat niekwestionowany guru krakowskiej młodzieży, sprawił, że dominikańskie krużganki, niegdyś miejsce pochówku, potem oaza ciszy i zadumy, stały się nagle „okiem cyklonu”, miejscem spotkań, gorących debat, a nawet… bali. Zdarzyło się bowiem, że o. Tomasz w karnawale poprowadził po krużgankach poloneza. Pląsający radośnie „beczkowicze” wpadli wprost na jednego z sędziwych zakonników, mistrza teologii i duchowości. Kronikarz zanotował, że na ten widok ojcu wypadła (dosłownie) sztuczna szczęka.
Łowy w konfesjonale
Samo słowo „Beczka” wymyślił właśnie o. Tomasz Pawłowski, patrząc na charakterystyczne sklepienie darowanej mu przez zakon kaplicy. Nie wszystkim w nobliwym Krakowie to się spodobało. „Beczka? To brzmi jak w cyrku!” – oburzała się listownie jedna z okolicznych parafianek. Dominikanie starannie dbali jednak o selekcję osób przychodzących w dni powszednie na „siódemki”, a w niedzielę na „dziewiątki”. Pierwsi studenci zostali „złowieni” w konfesjonale. Za pokutę dostawali przyjście na „siódemkę”, czyli specjalną Mszę św., po której czekała na nich pułapka w postaci chleba ze smalcem i kawy zbożowej. „Pokutę odrobiłem, a potem zostałem” – wspominali później. Klasztor szybko zmienił nieufne podejście na czułą opiekę. Nie tylko oddał swoje pomieszczenia, ale karmił i finansował duszpasterstwo, które szybko stało się wizytówką zgromadzenia.
Pod koniec lat 70. środowisko „Beczki” mocno zaangażowało się w działalność opozycyjną. Z inicjatywy kard. Karola Wojtyły i pod jego opieką odbywały się tu wykłady Latającego Uniwersytetu, spotkania twórców alternatywnej kultury studenckiej. W tym kręgu narodził się też (wiosną 1977 r., po śmierci Stanisława Pyjasa, zamordowanego przez Służbę Bezpieczeństwa) Studencki Komitet Solidarności. Z „Beczki” w świat polityki i biznesu wyszli m.in. Liliana i Bogusław Sonikowie, Danuta Skóra, Lech Jeziorny. Po wprowadzeniu stanu wojennego właśnie w „Beczce” powstało pierwsze w Krakowie biuro pomocy dla internowanych i ich rodzin. Konsekwencją tego zaangażowania było uwięzienie na pewien czas o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego OP, najważniejszej postaci „Beczki” lat 80. i 90. ubiegłego wieku.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).