– Raz, gdy byłem w gościnie u muzułmanów, i usłyszeliśmy dzwon z kościoła, jeden z nich powiedział: – Zbieraj motor i jedź do domu. Masz modlitwę.
Ojciec Franciszek Szczurek w Afryce przepracował ponad 25 lat. Choć włada biegle językami bemba i mambwe, zawsze podkreśla, że on to jest „chop z Goduli”. Już w seminarium czuł, że pragnie realizować swoje kapłaństwo troszkę dalej od rodzinnych stron niż jego rocznikowi koledzy. Po święceniach najpierw był wikarym w Świętochłowicach. W 1984 r. wyjechał po raz pierwszy do Zambii, jako misjonarz fideidonista. – Tam w ciągu 10 lat pracy poznałem ojców białych, którzy w tym kraju założyli pierwsze misje. Chciałem całe życie poświęcić Kościołowi w Afryce, więc po uzyskaniu zgody od biskupa Damiana Zimonia wstąpiłem do nowicjatu zgromadzenia. Odbyłem go w zambijskiej Kasamie.
Mówi się, że Pan Bóg ma poczucie humoru. Zaraz po nowicjacie zgromadzenie zaproponowało o. Franciszkowi... powrót do Polski, aby podjął się animacji misyjnej. Ostatecznie trafił tu dopiero trzy lata później. – W naszym domu w Lublinie było dwóch Polaków i Irlandczyk. Jeździliśmy po Polsce, odwiedzaliśmy parafie, szkoły, zachęcaliśmy do zaangażowania w misje, przekonując, że to nie tylko sprawa księży i sióstr zakonnych, ale również świeckich.
Metalurgia i kluski śląskie
W drugim roku pobytu o. Franciszka w Polsce do zgromadzenia zgłosił się „Zyggi”. – Przyjechał taki facet po AGH z długimi włosami. Powiedział, że chce być misjonarzem – śmieje się o. Franek. „Zyggi”, dziś ojciec Marcin Zaguła, z Dąbrowy Górniczej, rozpoczął formację zaraz po krakowskich studiach. Tego samego roku do zgromadzenia zgłosiło się jeszcze 4 kandydatów. Rok później wspólnota liczyła już 10 kleryków. – Wtedy było dużo chętnych do wyjazdu na misje... – przypomina. Ostatnie cztery lata spędził w Burkina Faso. Od sierpnia tego roku wraz z o. Franciszkiem jest odpowiedzialny za animację misyjną w Polsce. Dawny kleryk i jego ojciec duchowy dziś razem wykonują tę samą pracę. – Gdy kończyłem studia, szukałem zgromadzenia misyjnego. Chciałem po prostu być misjonarzem, obojętnie w jakim kraju – opowiada o. Marcin. O Afryce pomyślał podczas rekolekcji ignacjańskich w Częstochowie, które odprawił jako student metalurgii. – Usłyszałem o różnych zgromadzeniach, m.in. o ojcach białych. Napisałem do nich. Przyjął mnie ojciec Franciszek. Na pierwszy obiad były kluski śląskie! – śmieje się o. Marcin. Dla Marcina rozpoczął się 9-letni okres formacji. Pierwsze dwa lata studiów seminaryjnych odbył w Lublinie. Pozostałe, aż do święceń, to już formacja w Afryce. – Franek był moim ojcem duchowym. I choć miał na głowie budowę obecnego domu zgromadzenia, nigdy nie brakowało mu czasu na rozmowę ze mną, zwłaszcza w czasach problemów i zwątpienia. – Ta praca z kandydatami do zgromadzenia to wielka satysfakcja – przyznaje o. Franciszek. – Widzieć zapał ludzi zarażonych głoszeniem Ewangelii, którzy są gotowi oddać życie na całego. W tym czasie, gdy budowaliśmy dom, było nawet 16 chętnych. Szkoda, że dziś nie ma powołań...
To nie widzimisię
W 2004 roku ojciec Franciszek powrócił do pracy w Zambii, gdzie objął parafię w Serenje. – Było tam 81 stacji dojazdowych, 81 kaplic na 22 tys. km kwadratowych! Tylko 10 procent mieszkańców to byli katolicy. Reszta to przede wszystkim Świadkowie Jehowy – opowiada. W tym samym czasie kleryk Marcin wyjechał do nowicjatu w Burkina Faso, w zachodniej części Afryki. – To była pierwsza konfrontacja z realiami Afryki. Po nowicjacie mieliśmy wybrać, co chcemy dalej robić jako misjonarze. Kontakt z islamem, pierwsza ewangelizacja, praca na ulicach – to obszary pracy duszpasterskiej zgromadzenia – mówi o. Marcin. On pozostał w Burkina Faso.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.