Misjonarz jest jak USB

Krzysztof Błażyca; GN 42/2014 Katowice

publikacja 23.10.2014 05:55

– Raz, gdy byłem w gościnie u muzułmanów, i usłyszeliśmy dzwon z kościoła, jeden z nich powiedział: – Zbieraj motor i jedź do domu. Masz modlitwę.

Ojcowie Franciszek Szczurek (z prawej) i Marcin Zaguła, misjonarze Afryki, na tle kaplicy domu zgromadzenia w Natalinie koło Lublina Krzysztof Błażyca /Foto Gość Ojcowie Franciszek Szczurek (z prawej) i Marcin Zaguła, misjonarze Afryki, na tle kaplicy domu zgromadzenia w Natalinie koło Lublina

Ojciec Franciszek Szczurek w Afryce przepracował ponad 25 lat. Choć włada biegle językami bemba i mambwe, zawsze podkreśla, że on to jest „chop z Goduli”. Już w seminarium czuł, że pragnie realizować swoje kapłaństwo troszkę dalej od rodzinnych stron niż jego rocznikowi koledzy. Po święceniach najpierw był wikarym w Świętochłowicach. W 1984 r. wyjechał po raz pierwszy do Zambii, jako misjonarz fideidonista. – Tam w ciągu 10 lat pracy poznałem ojców białych, którzy w tym kraju założyli pierwsze misje. Chciałem całe życie poświęcić Kościołowi w Afryce, więc po uzyskaniu zgody od biskupa Damiana Zimonia wstąpiłem do nowicjatu zgromadzenia. Odbyłem go w zambijskiej Kasamie.

Mówi się, że Pan Bóg ma poczucie humoru. Zaraz po nowicjacie zgromadzenie zaproponowało o. Franciszkowi... powrót do Polski, aby podjął się animacji misyjnej. Ostatecznie trafił tu dopiero trzy lata później. – W naszym domu w Lublinie było dwóch Polaków i Irlandczyk. Jeździliśmy po Polsce, odwiedzaliśmy parafie, szkoły, zachęcaliśmy do zaangażowania w misje, przekonując, że to nie tylko sprawa księży i sióstr zakonnych, ale również świeckich.

Metalurgia i kluski śląskie

W drugim roku pobytu o. Franciszka w Polsce do zgromadzenia zgłosił się „Zyggi”. – Przyjechał taki facet po AGH z długimi włosami. Powiedział, że chce być misjonarzem – śmieje się o. Franek. „Zyggi”, dziś ojciec Marcin Zaguła, z Dąbrowy Górniczej, rozpoczął formację zaraz po krakowskich studiach. Tego samego roku do zgromadzenia zgłosiło się jeszcze 4 kandydatów. Rok później wspólnota liczyła już 10 kleryków. – Wtedy było dużo chętnych do wyjazdu na misje... – przypomina. Ostatnie cztery lata spędził w Burkina Faso. Od sierpnia tego roku wraz z o. Franciszkiem jest odpowiedzialny za animację misyjną w Polsce. Dawny kleryk i jego ojciec duchowy dziś razem wykonują tę samą pracę. – Gdy kończyłem studia, szukałem zgromadzenia misyjnego. Chciałem po prostu być misjonarzem, obojętnie w jakim kraju – opowiada o. Marcin. O Afryce pomyślał podczas rekolekcji ignacjańskich w Częstochowie, które odprawił jako student metalurgii. – Usłyszałem o różnych zgromadzeniach, m.in. o ojcach białych. Napisałem do nich. Przyjął mnie ojciec Franciszek. Na pierwszy obiad były kluski śląskie! – śmieje się o. Marcin. Dla Marcina rozpoczął się 9-letni okres formacji. Pierwsze dwa lata studiów seminaryjnych odbył w Lublinie. Pozostałe, aż do święceń, to już formacja w Afryce. – Franek był moim ojcem duchowym. I choć miał na głowie budowę obecnego domu zgromadzenia, nigdy nie brakowało mu czasu na rozmowę ze mną, zwłaszcza w czasach problemów i zwątpienia. – Ta praca z kandydatami do zgromadzenia to wielka satysfakcja – przyznaje o. Franciszek. – Widzieć zapał ludzi zarażonych głoszeniem Ewangelii, którzy są gotowi oddać życie na całego. W tym czasie, gdy budowaliśmy dom, było nawet 16 chętnych. Szkoda, że dziś nie ma powołań...

To nie widzimisię

W 2004 roku ojciec Franciszek powrócił do pracy w Zambii, gdzie objął parafię w Serenje. – Było tam 81 stacji dojazdowych, 81 kaplic na 22 tys. km kwadratowych! Tylko 10 procent mieszkańców to byli katolicy. Reszta to przede wszystkim Świadkowie Jehowy – opowiada. W tym samym czasie kleryk Marcin wyjechał do nowicjatu w Burkina Faso, w zachodniej części Afryki. – To była pierwsza konfrontacja z realiami Afryki. Po nowicjacie mieliśmy wybrać, co chcemy dalej robić jako misjonarze. Kontakt z islamem, pierwsza ewangelizacja, praca na ulicach – to obszary pracy duszpasterskiej zgromadzenia – mówi o. Marcin. On pozostał w Burkina Faso.

– Jesteś tam, gdzie Pan Bóg cię posyła. Misje to nie moje widzimisię. Swój staż misyjny odbywał w diecezji Dori na północy kraju, przy granicy z Mali i Nigrem. 99 proc. mieszkańców obszaru stanowili muzułmanie. – Doświadczenie spotkania z muzułmanami pozwoliło mi inaczej popatrzeć na inne religie. Ci ludzie byli bardzo serdeczni, choć dziś słyszymy często o grupach radykalnych. Nam dobrze się współpracowało. Dla Marcina Zaguły zaskoczeniem były cechujące muzułmanów oddanie i wierność modlitwie. – Raz, gdy byłem u nich w gościnie, i usłyszeliśmy dzwon z kościoła, jeden z nich powiedział: zbieraj motor i jedź do domu. Masz modlitwę! Gdy w 2006 roku doszło do zamachów na kościół w sąsiedniej Nigerii, muzułmanie z wioski, gdzie pracował Marcin, przyszli do tamtejszych chrześcijan. – Było im przykro. Chcieli, abyśmy się wspólnie, w tym samym czasie, modlili o pokój. Po stażu w Burkina Faso wyjechał na studia teologiczne do Abidżanu na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Było ich tam 34 kleryków z 17 krajów.

W 2010 został wyświęcony na kapłana w rodzinnej parafii w Dąbrowie Górniczej. Jako kapłan wrócił do Burkina Faso, gdzie oprócz pracy pastoralnej zaczął wraz z mieszkańcami budować studnie dla tamtejszych wiosek.

I co ty z tego masz?

– Ludzie często pytają, co mi te misje dały – mówi o. Franciszek. – A ja myślę, że na misje jedzie się przede wszystkim po to, by samemu dawać. I to najwięcej uczy. Przede wszystkim, że Kościół to wspólnota wszystkich. Afryka pokazała mi, jak wielką rolę mają do spełnienia świeccy. Tam, gdzie Msza w wiosce ma miejsce raz na sześć tygodni, na świeckich spoczywa o wiele większa odpowiedzialność niż u nas. W Afryce świeccy przygotowują do małżeństwa, do chrztów, prowadzą katechezy i niedzielne nabożeństwa słowa. Ojciec Franciszek przyznaje, że współpraca ze świeckimi to dla niego najcenniejsze doświadczenie z misji. – To dar, jaki ofiarowuje nam Afryka za to, że posyłamy tam swoich misjonarzy. U ojca Marcina z kolei na terenie diecezji liczącej 36 tys. km kwadratowych było tylko 18 księży i 13 sióstr zakonnych. Jego wspólnota miała pod opieką 19 stacji misyjnych. – Było nas 3 kapłanów – dwóch 75-latków i ja. Żyliśmy 100 km od Sahary. Największą troską był dostęp do wody.

Ojciec Marcin przyznaje, że dotychczasowe 10 lat formacji w Afryce to „czas poznawania siebie i nowych doświadczeń”, których nie miałby, gdyby został w Europie. Obaj misjonarze mówią, że w Afryce czują się u siebie. – Misje są ciągle aktualne. Nam się może wydaje, że się kończą, ale one są wciąż potrzebne. Nie tylko jako wolontariat, ale przede wszystkim jako całkowite oddanie siebie. Niech młodzi nie boją się pójść za głosem misyjnego powołania. Misje to nie tylko ofiara. To otrzymywanie i korzystanie z bogactwa Kościoła, do którego jestem posłany – zachęca ojciec Franciszek. – To uniwersalizm Kościoła. Dajesz i czerpiesz z tego. Misjonarz jest jak USB – dodaje o. Marcin. I zaczyna nucić oazową piosenkę: „Bo nikt nie ma z nas tego, co mamy razem, każdy wnosi ze sobą to, co ma najlepszego...”.