Papież Franciszek chce „ubogiego Kościoła dla ubogich”, ale nie oznacza to „Kościoła z pustą kasą” - powiedział kard. George Pell w wywiadzie dla amerykańskiej agencji katolickiej CNS.
Australijski purpurat kurialny, kierujący watykańskim Sekretariatem ds. Gospodarki, wskazał, że jego zadaniem jest wprowadzenie do Watykanu najlepszych z możliwych praktyk zarządzania i księgowości, zgodnych ze standardami międzynarodowymi.
Obejmują one m.in. regularne audyty. Dlatego do końca roku ma zostać mianowany audytor, niezależny od instytucji watykańskich. Wprowadzona będzie zasada „czterech oczu”, polegająca na tym, że żaden biznes nie będzie mógł być prowadzony tylko przez jedną osobę. "Jesteśmy świadomi, że gdy ludzie dają pieniądze na Kościół, oczekują, iż będą wykorzystane mądrze, na dobry cel" - wyjaśnił były arcybiskup Sydney.
Pytany, dlaczego papież wybrał właśnie jego do kierowania nowo utworzonym Sekretariatem, zaznaczył, że należał do dawnej Rad Kardynałów ds. Badania Problemów Organizacyjnych i Gospodarczych Stolicy Apostolskiej, w której zasiadało 15 kardynałów i kardynał sekretarz stanu. Pozostał ostatnim czynnym członkiem tego grona, gdyż wielu innych, którzy - tak jak on - domagali się reform, są już emerytami (np. kardynałowie Joachim Meisner z Niemiec czy Roger Mahony z USA) albo właśnie będą na emeryturę przechodzić (Francis George z USA czy Antonio María Rouco Varela z Hiszpanii).
Kard. Pell jest przekonany, że aby pomagać biednym, trzeba mieć na to środki, a „im lepiej będziemy zarządzać swoimi finansami, tym więcej dobrej roboty możemy wykonać”. Przypomniał komentarz Margaret Tchatcher, która mówiła, że gdyby Dobry Samarytanin nie był choć trochę kapitalistą i nie miał zapasu pieniędzy, nie mógłby pomóc. „Ubogi Kościół” nie oznacza niedbającego o pieniądze lub nieskutecznego w zarządzaniu nimi ani też dającego się ograbić - wyjaśnił 73-letni purpurat.
Odnosząc się do faktu, że ponad miliard katolików ma „centralę”, w której pracuje 1500 osób, a więc znacznie mniej niż w siedzibie dużej korporacji, przyznał, że nikt nie chce „dużej rzymskiej biurokracji”, i to nie tylko dlatego, że nie byłoby z czego jej opłacać. Zasadą w Kościele jest bowiem władza biskupa w diecezji. Zgodnie z zasadą pomocniczości „centrala” ma prawo interweniować, towarzyszyć, sugerować, ale „wiele spraw może i powinno być robionych na szczeblu lokalnym”.
Jednocześnie przewodniczący Sekretariatu ds. Gospodarki uspokoił, że idea „raczej mniejszej niż większej liczby personelu” nie będzie prowadzić do „wielkiej czystki” w Kurii Rzymskiej. Nie wykluczył natomiast, że niektórzy pracownicy będą odchodzić w sposób naturalny, jak w innych instytucjach, np. na wcześniejszą emeryturę.
Pytany o dominującą rolę Włochów w Kurii hierarcha wskazał, że papież jest biskupem Rzymu i mieszka we Włoszech. "Myślę, że w Kurii zawsze będzie pracowało wielu Włochów i uważam to za właściwe" - stwierdził kardynał. Zauważył jednak, że ich obecna liczba nie odpowiada procentowemu udziałowi Włochów w światowej populacji katolików.
Przypomniał, że znaczący postęp w umiędzynarodowieniu Kurii dokonał się za pontyfikatów Pawła VI i Jana Pawła II. Za Benedykta XVI jednak proces ten się cofnął. "Na przykład więcej było włoskich kardynałów na konklawe, które wybrało papieża Franciszka, niż gdy wybierano Benedykta XVI" - powiedział kard. Pell.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.