Świat wstrząśnięty jest historią chłopca z zespołem Downa, którego zabić chcieli jego właśni rodzice, a którym zajęła się wynajęta przez nich surogatka. Ale jak się otwiera puszkę Pandory...
Trochę to skomplikowane, prawda? Ano. Jak mnóstwo sytuacji związanych z zapłodnieniem in vitro. Więc w skrócie, ale po kolei.
Było sobie pewne bezdzietne małżeństwo w Australii, które chciało mieć dzieci. By się udało, wynajęli brzuch kobiety z Tajlandii. Nosiła w sobie bliźnięta: chłopca i dziewczynkę. Gdy u chłopca zdiagnozowano zespół Downa „rodzice” zażądali, by surogatka poddała się „selektywnej aborcji”. Nie zrobiła tego. Urodziła oboje dzieci. A upośledzonym chłopcem zajęła się sama. Opowieść, przynajmniej na razie, kończy się dobrze. Gdy jej historia obiegła świat, znalazło się wielu ludzi, którzy postanowili jej pomóc w finansowych kłopotach. Ale czyż w gruncie rzeczy nie jest małym koszmarem? Koszmarem, w którym jacyś ludzie najpierw traktują pojawienie się w domu dzieci jak zakup technologicznie bardziej zaawansowanej pralki, a potem chcą śmierci swojego dziecka, bo ma urodzić się upośledzone?
Takich koszmarów związanych ze sztucznym zapłodnieniem i stosowaniem diagnostyki prenatalnej dla celów eugenicznych jest więcej. I nie mam tu tylko na myśli głośnej sprawy związanej z wyrzuceniem ze stanowiska profesora Chazana. Nie tak dawno dowiedzieliśmy się na przykład, że we Francji niektóre stacje telewizyjne zostały upomniane przez Najwyższą Radę Audiowizualną za wyemitowanie spotu mającego promować tolerancję wobec osób z zespołem Downa. Dlaczego? W spocie matka oczekująca na urodzenie się dziecka obarczonego tym upośledzeniem zadawała pytanie, czy jej dziecko może być szczęśliwe. A odpowiadały jej osoby dotknięte zespołem Downa. Owszem, nie jest łatwo, ale naprawdę można być szczęśliwym – przekonywali. NRA uznała, że „spot nie służył interesowi ogółu, był dwuznaczny i nie budził powszechnego i spontanicznego uznania”. Zwariowali? Nie. Po prostu we Francji od lat dość skutecznie walczy się z zespołem Downa. Przez uśmiercanie dzieci obarczonych tym defektem. Podobno dziś aż 96% takich dzieci ginie w łonie (wyrodnych) matek.
Takie sytuacje budzą grozę. Sęk w tym, że kiedy Kościół lata temu wskazywał na konsekwencje, jakie rodzi in vitro czy diagnostyka prenatalna nakierowana na zabijanie dzieci „nieudanych” niewielu chciało tego słuchać (zobacz Dignitas personae). Widzieli tylko jedną stronę medalu: szczęśliwą mamę trzymającą w ramionach uśmiechnięto dziecko. Dzieci zamordowanych, porzuconych, wyrywanych sobie przez rodziców i surogatki (bo kto w końcu jest rodzicem takiego dziecka?), młodych poszukujących swoich prawdziwych rodziców i innych okropieństw widzieć nie chciano.
Czy tego rodzaju sytuację doprowadzą do zmiany społecznego nastawienia wobec przekazywania życia? Nie wiem. I marna pociecha z tego, że dziś możemy powiedzieć: „a nie mówiliśmy”. Nie udało nam się świata przekonać...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).