Od ludzi słyszy, że dokonał wielkiej rzeczy. – Przecież ja tylko pojechałem na rowerze – mówi Andrzej Michalski.
Smak pomarańczy
Marzenie Andrzeja Michalskiego spełniło się. Gdy przegląda zdjęcia z wyprawy, odżywają wspomnienia. Widać na nich piękne krajobrazy, a także uśmiechniętych ludzi, którzy życzliwie odnosili się do pielgrzymów. Co prawda kosztowało to dodatkowe 1400 koron, bo panu Andrzejowi zepsuł się aparat i w Czechach musiał kupić nowy, ale warto było. Fotografie ukazują 21 dni pielgrzymowania na rowerze. Najpierw z kolegą, który postanowił odprowadzić go do Czech, a od Kudowy z trójką rowerzystów, którzy wyruszyli z Płocka. Jechali przez Bawarię i Austrię do Włoch. Codziennie wysyłał SMS do najbliższych. Tata pana Andrzeja od razu sprawdzał na mapie, gdzie znajduje się jego syn. Znajomy z rajdów rowerowych poprosił, o zgodę na umieszczenie treści SMS-ów na swoim blogu. Dzięki temu wieść o pielgrzymce rozeszła się w internecie. Nie każdy jednak zrozumiał sens wysiłku pątnika na rowerze. Panu Andrzejowi nie chodziło o sławę. Miał swoje osobiste intencje, ale jechał również w intencji pokoju w Polsce, Europie i na świecie.
Opatrzność Boża czuwała nad nim i towarzyszami podróży. Większość nocy spędzili pod namiotami. W Alpach zdarzyło się, że kładli się spać, gdy padał deszcz, a obudzili się przysypani śniegiem. Dziennie przemierzali ok. 100 km, w tym sporą część trasy rzymskim szlakiem Via Claudia Augusta. Pobudka zwykle o 5.00, choć nocleg w brzoskwiniowym sadzie o mało co nie zakończył się niespodziewaną kąpielą. O 3 rano ogrodnik włączył system nawadniania i rowerzyści musieli szybko uciekać z tego miejsca. O dalszym śnie, nie było mowy. Początkowe kilometry tego dnia pielgrzymki przebyli w blasku księżyca. Dopiero trzy dni przed dotarciem do Rzymu trafiła się im ciepła noc. Zwykle temperatura oscylowała w okolicach zera. Za pożywienie służył prowiant zebrany ze sobą oraz to, co kupili po drodze. Pan Andrzej poznał również smak pomarańczy zerwanej prosto z drzewa. Wbrew wcześniejszym przypuszczeniom alpejskie drogi nie były najtrudniejszym etapem podróży. Bardziej odczuwali skutki jazdy po wzniesieniach Apeninów.
W Rzymie radość z dotarcia do celu, ale też żal, że podróż się skończyła. W czasie kanonizacji Andrzej Michalski stał w tłumie pielgrzymów kilkaset metrów od placu św. Piotra. Szczegóły uroczystości oglądał na telebimie. Przed odlotem do Polski zdążył jeszcze pojechać na Monte Cassino. W sumie na rowerze spędził 150 godzin. Gdyby nie obowiązki zawodowe, wróciłby na rowerze do Polski. Na lotnisku spotkał małżeństwo emerytowanych nauczycieli, którzy na kanonizację przywędrowali pieszo z Wielkopolski. Szczęśliwa para zrobiła na nim wrażenie. – My, na rowerach, jesteśmy tacy mali wobec was – powiedziałem im wtedy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.