Rajd w blasku księżyca

Marcin Kowalik; GN 20/2014 Łowicz

publikacja 24.05.2014 06:00

Od ludzi słyszy, że dokonał wielkiej rzeczy. – Przecież ja tylko pojechałem na rowerze – mówi Andrzej Michalski.

 Na placu św. Piotra wraz z towarzyszami podróży Archiwum Andrzeja Michalskiego Na placu św. Piotra wraz z towarzyszami podróży

Gdy jesienią ubiegłego roku ogłoszono termin kanonizacji Jana Pawła II, pan Andrzej, mieszkaniec podkutnowskiego Gołębiewka Starego,czuł, że nie może go zabraknąć na placu św. Piotra podczas ogłaszania papieża Polaka świętym. O środek transportu się nie martwił. Trekkingowy rower wiernie mu służył przy niejednej wyprawie. Wybór był więc oczywisty.

Pokojowa wyprawa

Przejechał na nim tysiące kilometrów po Polsce i Europie. Odbył nawet pielgrzymkę do miejsca spoczynku św. Jakuba, jednego z dwunastu apostołów. – Już osiem lat temu planowałem wybrać się do Santiago de Compostela. Zastanawiałem się, czy udać się tam pieszo czy rowerem. Nie mogłem się zorganizować. Zdecydowałem się na rower, gdy znalazłem w internecie informację, że w gdańskiej parafii ks. Tomasz Koszałka organizuje pielgrzymkę rowerową szlakiem Via de la Plata. Grupą pojechaliśmy wtedy z Sewilli do Santiago – mówi pan Andrzej.

Hiszpańska wyprawa zapoczątkowała kolejne dłuższe wyjazdy. Na rowerze pan Andrzej pielgrzymował do Częstochowy oraz do Lichenia. Pojechał także w Bieszczady, na Słowację i Węgry. Wraz z myślą o pielgrzymce na kanonizację Jana Pawła II pojawiło się jej hasło: „Panie, uczyń mnie narzędziem Twego pokoju”. To początek modlitwy, którą modlił się św. Franciszek. – Dlaczego akurat takie? Jan Paweł II był orędownikiem pokoju. Sama modlitwa też jest „bardzo pokojowa”. Powinna ze mnie uczynić człowieka pokoju. Po za tym obecny papież utożsamia się z Franciszkiem z Asyżu. Tak to odczuwam – tłumaczy. Od początku planował tę pielgrzymkę sam. Pochłonięty pracą zawodową skupił się tylko na ogólnym zarysie trasy. Tydzień przed wyjazdem zadzwonił do znajomego rowerzysty. Rozmawiał z nim kilka miesięcy wcześniej o wyjeździe do Rzymu, ale kontakt się urwał. Na Facebooku zobaczył, że z dwójką innych rowerzystów wybiera się z Płocka na kanonizację. – Zapytałem, czy mogę dołączyć do nich w drodze. Usłyszałem: „Nie ma sprawy, Andrzej. Ale dlaczego dopiero teraz dzwonisz? Bo my już mamy w Polsce i Rzymie pozałatwiane noclegi. I bilety na powrót samolotem” – opowiada.

Pomógł o. Pio

Trudno cokolwiek dokładnie planować, skoro urlop w pracy oficjalnie zostaje zatwierdzony dzień przed wyjazdem. Pan Andrzej jest inżynierem w Zakładach Narzędziowych „Narmod” w Żychlinie. Decyzja należała do prezesa Waldemara Kacperskiego. Nie była łatwa, gdyż Andrzej Michalski jest specjalistą od programowania maszyn sterowanych numerycznie i dłuższa jego nieobecność powodowałaby utrudnienia w funkcjonowaniu firmy. – Standardowy urlop to dwa tygodnie, a potrzebowałem miesiąca. Pomogło mi, że doszły święta wielkanocne i długi majowy weekend. Prezes rozmawiał już o tym wcześniej z moim kierownikiem. Powiedział mu wtedy: „Słuchaj, a ten Andrzej nie może jechać autobusem?”. „Ale on chce jechać rowerem”, kierownik nie dawał za wygraną – opowiada A. Michalski.

Krzysztof Kopeć, kierownik biura konstrukcyjnego, mimo choroby, pojawił się w pracy, żeby poprzeć wniosek podwładnego. – Poszliśmy razem do gabinetu prezesa. Patrzymy, a prezes trzyma w ręku małą otwieraną ikonę. Na jednej części był wizerunek o. Pio, a na drugiej napisane po włosku: „Dwie rzeczy na świecie nigdy cię nie opuszczają – oko Boga , które cię zawsze widzi, i serce mamy, które zawsze podąża za tobą”. Prezes zamknął ikonę i powiedział: „Andrzej, wiesz, co to jest?”. „Tak, to ojciec Pio, którego przywiozłem z Rzymu”. „To jedź do Rzymu i pomódl się za mnie i za Krzyśka”. To był piątek, a w sobotę wyruszyłem w pielgrzymkę – dodaje. Prezes Kacperski miał w ręku pamiątkę z pielgrzymki pana Andrzeja do San Giovanni Rotondo w 2010 r. – To była krótka rozmowa, ale zapadła w pamięci, bo prezes wraz z kierownikiem, gronem rodziny i przyjaciół byli jedynymi osobami, które prosiły o modlitwę. Inni wyrażali zdziwienie, że tam jadę, pytali, ile to jest kilometrów. Trochę też i ja się dziwię, bo słyszę, że dokonałem wielkiej rzeczy, a ja pojechałem tylko rowerem do Rzymu.

Smak pomarańczy

Marzenie Andrzeja Michalskiego spełniło się. Gdy przegląda zdjęcia z wyprawy, odżywają wspomnienia. Widać na nich piękne krajobrazy, a także uśmiechniętych ludzi, którzy życzliwie odnosili się do pielgrzymów. Co prawda kosztowało to dodatkowe 1400 koron, bo panu Andrzejowi zepsuł się aparat i w Czechach musiał kupić nowy, ale warto było. Fotografie ukazują 21 dni pielgrzymowania na rowerze. Najpierw z kolegą, który postanowił odprowadzić go do Czech, a od Kudowy z trójką rowerzystów, którzy wyruszyli z Płocka. Jechali przez Bawarię i Austrię do Włoch. Codziennie wysyłał SMS do najbliższych. Tata pana Andrzeja od razu sprawdzał na mapie, gdzie znajduje się jego syn. Znajomy z rajdów rowerowych poprosił, o zgodę na umieszczenie treści SMS-ów na swoim blogu. Dzięki temu wieść o pielgrzymce rozeszła się w internecie. Nie każdy jednak zrozumiał sens wysiłku pątnika na rowerze. Panu Andrzejowi nie chodziło o sławę. Miał swoje osobiste intencje, ale jechał również w intencji pokoju w Polsce, Europie i na świecie.

Opatrzność Boża czuwała nad nim i towarzyszami podróży. Większość nocy spędzili pod namiotami. W Alpach zdarzyło się, że kładli się spać, gdy padał deszcz, a obudzili się przysypani śniegiem. Dziennie przemierzali ok. 100 km, w tym sporą część trasy rzymskim szlakiem Via Claudia Augusta. Pobudka zwykle o 5.00, choć nocleg w brzoskwiniowym sadzie o mało co nie zakończył się niespodziewaną kąpielą. O 3 rano ogrodnik włączył system nawadniania i rowerzyści musieli szybko uciekać z tego miejsca. O dalszym śnie, nie było mowy. Początkowe kilometry tego dnia pielgrzymki przebyli w blasku księżyca. Dopiero trzy dni przed dotarciem do Rzymu trafiła się im ciepła noc. Zwykle temperatura oscylowała w okolicach zera. Za pożywienie służył prowiant zebrany ze sobą oraz to, co kupili po drodze. Pan Andrzej poznał również smak pomarańczy zerwanej prosto z drzewa. Wbrew wcześniejszym przypuszczeniom alpejskie drogi nie były najtrudniejszym etapem podróży. Bardziej odczuwali skutki jazdy po wzniesieniach Apeninów. 

W Rzymie radość z dotarcia do celu, ale też żal, że podróż się skończyła. W czasie kanonizacji Andrzej Michalski stał w tłumie pielgrzymów kilkaset metrów od placu św. Piotra. Szczegóły uroczystości oglądał na telebimie. Przed odlotem do Polski zdążył jeszcze pojechać na Monte Cassino. W sumie na rowerze spędził 150 godzin. Gdyby nie obowiązki zawodowe, wróciłby na rowerze do Polski. Na lotnisku spotkał małżeństwo emerytowanych nauczycieli, którzy na kanonizację przywędrowali pieszo z Wielkopolski. Szczęśliwa para zrobiła na nim wrażenie. – My, na rowerach, jesteśmy tacy mali wobec was – powiedziałem im wtedy.

TAGI: