Ostatnimi czasy kontury się rozmywają, barwy bledną, energia młodzieży rozprasza się na tysiące maleńkich spraw. W efekcie rośnie poziom duchowej entropii.
Odmawiałem przede mszą w zakrystii brewiarz. Są ministranci, dziewczęta ze scholi. Jest także organista. Weszły kolejne dziewczyny. Słyszę pytanie organisty: „Jedziesz na Wrzoski?” (Wrzoski to miejscowość koło Opola, co roku odbywają się tam przeglądy liturgicznych zespołów śpiewaczych). Odpowiedź zdecydowanie przebiła się przez gwar głosów: „Nie!” Padło drugie pytanie: „Dlaczego?” Od kilku sekund słuchałem zamiast odmawiać psalm. Odpowiedź nie zaskoczyła mnie, choć niemile uderzyła: „Nie wiem”. Na szczęście i ja nie wiem, która z dziewcząt to była. Słyszałem tylko słowa na tle gwaru, oczu znad brewiarza nie podniosłem. I dobrze, że nie wiem. Bo to nie jest problem tej akuratnie jednej panienki. To jakiś trend, który obserwuję w szerszym aspekcie.
Ale po kolei, najpierw odniesienie do historii. Nieodległej. Powiedzmy dziesięć lat wstecz. Na podobne pytania (także o Wrzoski) odpowiedzi padały według innego schematu. „Jedziesz na Wrzoski?” Odpowiedź: „Kiedy? I jak się ubrać?” Innymi słowy zaangażowanie było większe. Zainteresowanie różnymi sprawami – żywsze. Ciekawość świata i chęć spotkania innych ludzi – silniejsza. Ostatnimi czasy kontury się rozmywają, barwy bledną, energia młodzieży rozprasza się na tysiące maleńkich spraw. W efekcie rośnie poziom duchowej entropii. Czyli zamierania różnych przestrzeni społecznego (a więc i religijnego) życia.
Na szczęście... Podwójne „na szczęście” dostrzegam. Oba te „szczęścia” wzajemnie się dopełniają. A trzeba je dostrzec, przytrzymać i pielęgnować. Po pierwsze – nie wszędzie jest jednakowo. Nasze strony są takim „trójkątem bermudzkim” – nie czas i miejsce to wyjaśniać. Są rejony, gdzie jest o wiele lepiej – są ludzie, jest więcej społecznej energii, coś się dzieje, niejedno się rozwija. Mamy więc szanse od innych się uczyć, do nas importować pomysły, ludzi, inicjatywy. Zresztą – tak zawsze w historii było. Silne i żywe centra ludzkiej aktywności, zwykle różnorodnej, zaczynały w pewnym momencie oddziaływać bardzo szeroko. Bez wątpienia tak i teraz będzie.
A po drugie – nawet u nas nie wszyscy nie wiedzą, dlaczego im się nie chce (tak interpretuję ową odpowiedź z zakrystii). Więcej – nie brakuje tych, którym się chce i nawet nie pytają dlaczego. Całkiem zwyczajnie potrafią chcieć. „Moglibyśmy wiele mieć, gdyby się nam chciało chcieć”. Nadzieja w tych, którym po prostu się chce. Niedawno pisałem o chłopakach i dziewczynach, z którymi można konie kraść. Oni wciąż są, a że koni u nas już nie ma, pewnie znajdą (znajdziemy?) obszary, w których przynajmniej święty spokój niektórym ukraść się uda. Tak mi się zdaje, że mamy w tym względzie dobry i znaczący przykład. Przecież papież Franciszek wyraźnie stara się odebrać nam święty spokój. Nam – chrześcijanom, księżom, zakonnikom i zakonnicom, biskupom... I co ciekawe – to nie młodzieniec burzy święty spokój tym, którym się już nie chce. Zatem choćby innym się nie chciało, pojedziemy na Wrzoski.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.