Na zaproszenie wrocławskiej wspólnoty Fundacji L’Arche, w kościele oo. franciszkanów odbyło się niezwykłe spotkanie. Świadectwo swojego upadku i mozolnego podnoszenia się w życiu wygłosił Tim Guénard.
Jego historia życia mogłaby posłużyć jako scenariusz do niejednego filmu akcji. Przemoc w domu, długie leczenie w szpitalu, domy dziecka i zakłady poprawcze, a także przestępstwa i bezdomność. Mimo że sytuacja wydawała się beznadziejna, Timowi udało się wyrwać z kręgu zła i wejść na drogę miłości i dobra. Swoją historię opisał w autobiograficznej książce, która we Francji stała się bestsellerem. W polskim tłumaczeniu nosi tytuł „Silniejszy od nienawiści”.
Dno dzieciństwa
– Gdy byłem bardzo mały, moja mama przywiązała mnie do słupa energetycznego na środku drogi i opuściła. Zajął się mną mój tato, ale on bardzo dużo pił – rozpoczyna swą opowieść Tim Guénard.
Ojciec również bił chłopca. Gdy pewnego dnia Tim stracił przytomność, trafił do szpitala. Spędził tam trzy lata. – To wtedy stałem się pokręconym dzieckiem – dodaje. Zazdrościł ludziom, którzy mieli normalne rodziny. Nikt go nie odwiedzał. Obserwując innych pacjentów, zauważył, że ludzie mogą odnosić się do siebie miło, z szacunkiem i patrzeć z uczuciem. Pewnego dnia stał się... złodziejem papieru ozdobnego. – Był dla mnie piękny. Miałem połamane nogi, więc pełzałem ukradkiem do toalety, by się przyglądać temu papierowi. Był na nim miś, który machał ręką – wspomina. Dzięki wyimaginowanemu przyjacielowi czuł się trochę mniej samotny. Po trzech latach udało mu się wrócić do zdrowia i mógł znów chodzić.
– Lekarze byli ciekawi, skąd miałem tyle siły, ale ja im nie wyjawiłem swojego sekretu. To była nienawiść – mówi. Ciągle myślał o uśmierceniu swojego ojca. Trafił do sierocińca, później do domu poprawczego, z którego uciekł. – Wyobrażałem sobie, że wolność jest piękna, ale wcale nie było tak dobrze: nie było jedzenia, picia, policja całego kraju mnie szukała – wspomina. Aby zginąć w tłumie, dotarł do Paryża. – Przez półtora roku spałem pod prawą nogą wieży Eiffla, a gdy padał deszcz, chowałem się w garażach na rowery – opowiada. Trafił w niezbyt dobre towarzystwo.
– Bardzo wiele złych rzeczy nauczyłem się robić: okradać banki i prostytutki. Miałem dużo oryginalnych sposobów na życie. Zostałem złapany przez policję po trzech latach – dodaje. Znów trafił do placówki wychowawczej i znów uciekł. Ostatecznie postanowił wziąć się z życiem za bary i walczyć o wyrwanie się ze spirali zła. – Chciałem, aby mi się udało w życiu. Gdy byłem mały, słyszałem, że dzieci, które były bite, są skazane na stosowanie przemocy względem swoich dzieci. Mówiono, że tak po prostu musi być. Podobnie jeśli chodzi o alkoholizm, gwałty czy rozbite rodziny. Ja im nie chciałem wierzyć. Chciałem przechytrzyć przeznaczenie – zaznacza.
Miejsce na (w) Arce
Na wniosek sądu Tima skierowano na kurs zawodowy. Został rzeźbiarzem. Rozpoczął także treningi bokserskie. – Bardzo dziękuję Najwyższemu za to doświadczenie. Nauczyłem się wtedy dawać to, co jest we mnie najlepsze – tłumaczy. W tym czasie poznał również pewnego chłopca, który był wolontariuszem we wspólnocie L’Arche (Arka). Zaintrygowany jego opowieściami zdecydował się pójść i zobaczyć, co tam się dzieje. – Otworzyła mi dziewczyna, która nie mogła swobodnie chodzić. Zostałem zaproszony do stołu przez innego niepełnosprawnego. Czułem się trochę nieswojo – mówi T. Guénard.
Po kolacji jego nowy znajomy zaprosił go na spotkanie z Jezusem. To było pierwsze spotkanie z Bogiem. Droga od nienawiści do miłości oraz do nawrócenia była jednak bardzo długa. – Pewnego dnia Najwyższy zdecydował, że na ulicy spotkam niepełnosprawne dziecko. Pomogłem mu wejść na schody, a potem do bazyliki. Gdy wróciliśmy, pocałował mnie w ucho i zapytał, czy przyjadę do niego do Belgii na Boże Narodzenie. To było pół roku przed świętami, a ja obiecałem, że będę – wspomina. Tim pojechał tam na trzy dni. Ostatniego został poproszony przez założyciela wspólnoty L’Arche w Belgii, by, ze względu na wielką sympatię niepełnosprawnych, został do pomocy. Mimo wątpliwości postanowił podjąć wyzwanie.
– Nosiłem ich do toalety. Bywało, że wstawałem w nocy nawet 5 razy – mówi. W sumie, we wspólnotach L’Arche spędził 5 lat. Podkreśla, że była to ogromna nauka, dzięki której dzisiaj może przygarniać do swojego domu potrzebujących. – Gdybym miał czekać na to, że ktoś mi da miłość, bym ja mógł ją sam ofiarować dalej, to nigdy by do tego nie doszło. Jeśli jestem dziś wierzący, to dlatego, że jestem „złodziejem”. Wszystko, co piękne, zawdzięczam temu, że jestem „złodziejem” – dodaje.
Świadectwa Tima Guénarda można wysłuchać na stronie www.wroclaw.gosc.pl.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Życzenia bożonarodzeniowe przewodniczącego polskiego episkopatu.
Jałmużnik Papieski pojechał z pomocą na Ukrainę dziewiąty raz od wybuchu wojny.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.