Muzyka podczas liturgii ma pokazywać pełne piękna i harmonii królestwo Boże. Grzechem jest, jeśli tego nie robi – mówi ks. Piotr Staniszewski.
Nie do końca wiadomo, dlaczego właśnie św. Cecylia, męczennica z pierwszych wieków naszej ery, została patronką muzyki kościelnej. Może dlatego, że w jej hagiografii złączyły się trzy żywioły, które tak często inspirują twórców – miłość, śmierć i piękno. Może też ze względu na harmonię świętej, której nie zakłóciła nawet świadomość męczeńskiej śmierci, a potem dwudniowe konanie przez uduszenie parą w łaźni. A może po prostu dlatego, że święta Cecylia swoim życiem wyśpiewała Bogu najpiękniejszą pieśń, jaką można ofiarować Panu. Tak czy inaczej, patronka ta ma pod swoimi skrzydłami coraz więcej podopiecznych, także w diecezji łowickiej, którzy – choć raczej nie są męczennikami – pragną tak jak ona oddać Bogu chwałę pełną harmonii i piękna muzyką.
Kapłaństwo w rytmie rocka
O tym, jak muzyka uwrażliwia na Boga, wie doskonale ks. Marcin Moks. Grając od wielu lat na gitarze, niejednokrotnie doświadczył tego, jak Bóg jednoczy muzyków grających dla Niego. I choć w dzieciństwie marzył o grze na pianinie, dziś widzi, że Bóg, dając mu gitarę, spełnił jego głębokie marzenia. – Kiedy mama kupiła mi instrument, nie chciałem na nim grać – śmieje się ks. Marcin. – Dopiero, gdy poszedłem na pielgrzymkę, znajomy kleryk zaraził mnie miłością do gitary. Po powrocie ćwiczyłem po 5 godzin dziennie, a po 4 miesiącach grałem już w kościele. W niedługim czasie obudziło się w nim pragnienie ewangelizowania przez muzykę, jednak jako kleryk nie widział dla siebie takiej możliwości.
– Pragnienie było tak duże, że wywołało pewien kryzys powołania. Ale już po roku Bóg przekonał mnie, że zna najskrytsze marzenia mojego serca. Do seminarium przyszli tacy alumni, którzy umieli i chcieli grać. Założyliśmy zespół Spes nostra – opowiada. I choć w zespole nie pograł za długo, Bóg przygotował dla księdza Marcina kolejną niespodziankę. W Warszawie, gdzie rozpoczął studia muzykologiczne, zaproszony został do kolejnego zespołu – OCDC, a z czasem do Ewangelizacyjnego Projektu Artystycznego. – EPA przerosła moje oczekiwania! Profesjonalni muzycy i pragnienie wykorzystania talentu, jaki dał nam Bóg – tak można opisać ten zespół. A ponieważ najważniejszy jest dla nas Jezus, dzieją się wielkie rzeczy. Znam swoje marne możliwości muzyczne, ale kiedy słyszę, co Bóg robi podczas uwielbienia, które prowadzimy, nie mogę się nadziwić, że to nasza muzyka. Przyjmuję talent muzyczny w wolności i chcę go wykorzystać na chwałę Boga, ale dziś wiem, że w Nim jest spełnienie moich najskrytszych marzeń i gdyby Pan chciał mnie wykorzystać w swoim dziele zbawienia w inny sposób, bez wahania zostawiłbym dla Niego muzykę – kwituje ks. Marcin.
Z Jarocina do scholii
Marek Jankiewicz po gitarę sięgnął, kiedy z lekką zazdrością usłyszał kolegę grającego „Dom wschodzącego słońca”. Ze swoją kapelą grali covery znanych przebojów, a z czasem nawet dostali wyróżnienie na przeglądzie muzycznym. – Pamiętam, że szykowaliśmy się do Jarocina, ale wokalista odszedł – śmieje się pan Marek. – Graliśmy z chłopakami na strychu i marzyliśmy o karierze muzycznej. I choć w ówczesnych latach okazji do stoczenia się nie brakowało, Bóg łaskawie uchronił go od tego. – Pewnego dnia znajomi z dzieciństwa zaprosili mnie na rekolekcje do kościoła, gdzie grała schola. Bardzo mi się to spodobało, bo – według mnie – byli na świeczniku. Chciałem grać z nimi i pokazać, jaki jestem świetny. Zaproszono mnie też na spotkanie Wspólnoty „Apostoł”. Głupio było odmówić, więc poszedłem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.