Sztuka... niezasłaniania Boga

Monika Augustyniak; GN 46/2013 Łowicz

publikacja 22.11.2013 06:00

Muzyka podczas liturgii ma pokazywać pełne piękna i harmonii królestwo Boże. Grzechem jest, jeśli tego nie robi – mówi ks. Piotr Staniszewski.

Chórzyści z Amabile dziękują Bogu za talent muzyczny, którym mogą służyć i Panu, i ludziom Z archiwum Małgorzaty Najuch Chórzyści z Amabile dziękują Bogu za talent muzyczny, którym mogą służyć i Panu, i ludziom

Nie do końca wiadomo, dlaczego właśnie św. Cecylia, męczennica z pierwszych wieków naszej ery, została patronką muzyki kościelnej. Może dlatego, że w jej hagiografii złączyły się trzy żywioły, które tak często inspirują twórców – miłość, śmierć i piękno. Może też ze względu na harmonię świętej, której nie zakłóciła nawet świadomość męczeńskiej śmierci, a potem dwudniowe konanie przez uduszenie parą w łaźni. A może po prostu dlatego, że święta Cecylia swoim życiem wyśpiewała Bogu najpiękniejszą pieśń, jaką można ofiarować Panu. Tak czy inaczej, patronka ta ma pod swoimi skrzydłami coraz więcej podopiecznych, także w diecezji łowickiej, którzy – choć raczej nie są męczennikami – pragną tak jak ona oddać Bogu chwałę pełną harmonii i piękna muzyką.

Kapłaństwo w rytmie rocka

O tym, jak muzyka uwrażliwia na Boga, wie doskonale ks. Marcin Moks. Grając od wielu lat na gitarze, niejednokrotnie doświadczył tego, jak Bóg jednoczy muzyków grających dla Niego. I choć w dzieciństwie marzył o grze na pianinie, dziś widzi, że Bóg, dając mu gitarę, spełnił jego głębokie marzenia. – Kiedy mama kupiła mi instrument, nie chciałem na nim grać – śmieje się ks. Marcin. – Dopiero, gdy poszedłem na pielgrzymkę, znajomy kleryk zaraził mnie miłością do gitary. Po powrocie ćwiczyłem po 5 godzin dziennie, a po 4 miesiącach grałem już w kościele. W niedługim czasie obudziło się w nim pragnienie ewangelizowania przez muzykę, jednak jako kleryk nie widział dla siebie takiej możliwości.

– Pragnienie było tak duże, że wywołało pewien kryzys powołania. Ale już po roku Bóg przekonał mnie, że zna najskrytsze marzenia mojego serca. Do seminarium przyszli tacy alumni, którzy umieli i chcieli grać. Założyliśmy zespół Spes nostra – opowiada. I choć w zespole nie pograł za długo, Bóg przygotował dla księdza Marcina kolejną niespodziankę. W Warszawie, gdzie rozpoczął studia muzykologiczne, zaproszony został do kolejnego zespołu – OCDC, a z czasem do Ewangelizacyjnego Projektu Artystycznego. – EPA przerosła moje oczekiwania! Profesjonalni muzycy i pragnienie wykorzystania talentu, jaki dał nam Bóg – tak można opisać ten zespół. A ponieważ najważniejszy jest dla nas Jezus, dzieją się wielkie rzeczy. Znam swoje marne możliwości muzyczne, ale kiedy słyszę, co Bóg robi podczas uwielbienia, które prowadzimy, nie mogę się nadziwić, że to nasza muzyka. Przyjmuję talent muzyczny w wolności i chcę go wykorzystać na chwałę Boga, ale dziś wiem, że w Nim jest spełnienie moich najskrytszych marzeń i gdyby Pan chciał mnie wykorzystać w swoim dziele zbawienia w inny sposób, bez wahania zostawiłbym dla Niego muzykę – kwituje ks. Marcin.

Z Jarocina do scholii

Marek Jankiewicz po gitarę sięgnął, kiedy z lekką zazdrością usłyszał kolegę grającego „Dom wschodzącego słońca”. Ze swoją kapelą grali covery znanych przebojów, a z czasem nawet dostali wyróżnienie na przeglądzie muzycznym. – Pamiętam, że szykowaliśmy się do Jarocina, ale wokalista odszedł – śmieje się pan Marek. – Graliśmy z chłopakami na strychu i marzyliśmy o karierze muzycznej. I choć w ówczesnych latach okazji do stoczenia się nie brakowało, Bóg łaskawie uchronił go od tego. – Pewnego dnia znajomi z dzieciństwa zaprosili mnie na rekolekcje do kościoła, gdzie grała schola. Bardzo mi się to spodobało, bo – według mnie – byli na świeczniku. Chciałem grać z nimi i pokazać, jaki jestem świetny. Zaproszono mnie też na spotkanie Wspólnoty „Apostoł”. Głupio było odmówić, więc poszedłem.

Tego popołudnia Bóg powiedział słowa, które mocno dotknęły mojego serca. I tak zaczęło się moje nawrócenie. Dziś wiem, że Pan wykorzystał moją miłość do muzyki, by darować mi nowe życie – wspomina pan Marek. I choć proces oczyszczania i uczenia się niezasłaniania sobą Boga trwał lata, warto było podjąć wysiłek, aby teraz być bardziej wolnym człowiekiem. Dziś gitarzysta wie, że jego powołaniem jest ewangelizacja muzyką. Droga od skupiania się na sobie do koncentracji na Bogu nauczyła go również tego, że aby służyć Bogu i ludziom muzyką, nie jest niezbędny doskonały warsztat. Powinien być on na tyle dobry, by muzyka nie była tandetna, ale najważniejszy jest rozwój duchowy. 

– Jeśli chcesz ewangelizować, niezależnie od umiejętności, jakie posiadasz, musisz zadbać o swoją wiarę, inaczej nikt ci nie uwierzy. Dlatego o swojej autentyczności przekonuje mnie ktoś, w kim widzę Pana Boga, czy jest to profesjonalista, czy amator – tłumaczy. Dziś pan Marek służy swoim talentem w parafii św. Stanisława w Skierniewicach, na rekolekcjach dla dzieci i młodzieży w Mikaszówce i podczas rekolekcji dla kleryków w seminariach duchownych, bo wie, że jeśli dar nie będzie rozwijany, zaniknie. – Nie chciałbym kiedyś stanąć przed Bogiem i powiedzieć, że roztrwoniłem talent, który mi dał. Byłoby mi po prostu wstyd.

Chóry niemal niebiańskie

Mimo że od czasów św. Augustyna znane jest powiedzenie: „Kto śpiewa, dwa razy się modli”, błędem byłoby sądzić, że prowadzący chóry i schole parafialne mogą sobie pozwolić na byle jaką oprawę muzyczną. Doskonale wie o tym ks. Piotr Staniszewski. Wychowany w rodzinie muzyków, zafascynowany piękną grą i śpiewem taty organisty, już w dzieciństwie nucił trudne łacińskie chorały. Pomimo braku wykształcenia muzycznego zetknął się ze znakomitymi profesorami od muzyki i tak rozwijał swoją pasję. Najmilej wspomina okres pobytu w Rzymie, gdzie śpiewał z chórem w Kaplicy Sykstyńskiej. Dzięki temu w każdej parafii, w której był wikariuszem, zakładał chór lub zespół muzyczny.

– Największy chór założyłem w Rzeczycy – wspomina ks. Piotr. – Liczył 81 osób w wieku od gimnazjalnego po emerytalny. Boże, jakie myśmy utwory wykonywali! To była bajka! Kiedy słuchałem wielogłosowych chorałów, płakałem ze szczęścia – opowiada. I choć utalentowany ksiądz skrycie tęskni za światem muzycznym, mówi o zaskakującym planie Bożym, kiedy to wśród muzyków trafiali się tacy, którzy przeżywali nawrócenie, i bardziej niż kolejnego muzyka potrzebowali właśnie księdza. Jednak ks. Piotr stanowczo broni piękna oprawy liturgicznej i nie oszukuje, że każdy może śpiewać w chórze. – Chór parafialny i schole istnieją po to, by pokazywać piękno królestwa Bożego, pełnego ładu i harmonii, dlatego jeśli tego nie robią, prowokują do grzechu. Bo przecież wprowadzanie nieładu i dysharmonii w Eucharystię jest grzechem – mówi stanowczo. 

O tym, jak wiele pracy i wysiłku potrzeba, by zbudować piękną oprawę muzyczną, wie Małgorzata Najuch z chóru Amabile, założonego przez ks. Piotra. – Śpiewam od zawsze. W latach młodości udzielałam się w zespołach sakralnych, z czasem dojrzałam do innego brzmienia, do śpiewu a cappella – opowiada chórzystka. – Śpiewanie w chórze to dla mnie połączenie pasji i daru od Pana Boga z rozwojem nie tylko muzycznym, ale i duchowym. Opracowując utwory na daną uroczystość, przygotowujemy się też liturgicznie, a śpiew i treść słów pozwala- ją nam głębiej zanurzyć się w misterium. Moje ulubione pieśni to te z Wielkiego Piątku. I choć śpiewanie chóralne wymaga wiele pracy i czasu na próby, dziękuję Bogu, że obdarzył mnie właśnie tym talentem i mogę służyć Jemu i ludziom poprzez mój śpiew.