35 lat temu kardynał Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Święto trwało długich dwadzieścia siedem lat…
Tamten wieczór pamiętam dość dobrze. Na dworze było ponuro. Wróciłem z ogniska, jakie nam, pierwszakom przygotowała nowa szkoła. Zaraz miałem wychodzić, bo wieczorem mieliśmy oazowe spotkanie. Ojciec, który często słuchał Austriaka (1 program austriackiego radia) powiedział, że już wybrali papieża, ale jeszcze nie ogłosili kto nim został. Szczerze mówiąc byłem tym zainteresowany o tyle o ile. Watykan daleko, liczyło się to, co w Polsce. W pewnym momencie program przerwano i niebawem usłyszałem słowa kardynała ogłaszającego wybór. Nie bardzo rozumiałem. Ojciec w pierwszej chwili też nie chciał uwierzyć własnym uszom. Ależ nie, o pomyłce nie mogło być mowy! Papieżem został Karol Wojtyła z Krakowa! Pobiegłem do kościoła
I… stchórzyłem. Parę minut wcześniej rozpoczęła się wieczorna Msza. Wszystko toczyło się utartym torem. Przecież mi nie uwierzą! Dopiero paręnaście minut później, gdy do zakrystii przybiegli inni zaczęło się gorączkowe pytanie, czy to może być prawda. Pamiętam jak ksiądz, też nie bardzo wierząc w to co mu napisano na karteczce, ogłaszał pod koniec Mszy tę niesamowita nowinę. A potem… A potem były już tylko dzwony i ogólne szaleństwo. Okazało się zresztą, że w innych miastach znacznie większe niż u nas. Zaczęło się święto….
I pamiętam inny wieczór. Ten, w który rozpoczęło się odchodzenie papieża Jana Pawła do domu Ojca. Tej nocy po raz pierwszy w życiu nie wyłączyłem telewizora. Kiedy następnego dnia powiedziałem w pokoju nauczycielskim że papież umiera zostałem potraktowany trochę jak wariat. Z początku myślałem, że to obojętność. Dopiero potem odkryłem, że coś takiego moim koleżankom, kolegom i uczniom po prostu nie mieści się głowie. Jak to? Nasz papież umiera? Nie będzie go?
W dzień jego śmierci - w sobotę - byłem z maturzystami na Jasnej Górze. Widziałem zapłakanych i gorliwie modlących się w różnych miejscach. Słyszałem tę cisze. Nastrój udzielił się moim zazwyczaj twardym i roześmianym uczniom. Traciliśmy kogoś strasznie bliskiego. Kogoś bez którego trudno nam sobie było wyobrazić dalsze istnienie świata.
To nie jest tak, że bez Jana Pawła Wielkiego świat tak bardzo się zmienił. Wszystko spokojnie potoczyło się dalej. I szczerze mówiąc dziś nie mam już specjalnie czasu na to, by wracać do nauczania Jana Pawła. Zachwycam się kolejnymi papieżami: najpierw mistykiem Benedyktem, teraz przyjacielem świata, Franciszkiem. Blask świata z papieżem – Polakiem nieco przygasł. Ale wciąż jestem wdzięczny Bogu za to, że dane mi było żyć w czasach papieża Jana Pawła.
Za co konkretnie? Trudno wymienić wszystko, ale może choć trochę konkretów… Za to jego głośne wołanie z pierwszych lat jego pontyfikatu, by otworzyć drzwi dla Chrystusa. Za wzruszenie w Nowym Targu, gdy wspominał, kiedy ostatni raz słyszał piosenkę „Zwiastunom z gór”. Za wezwanie, by czuwać, to znaczy strzec wielkiego dobra. Jestem wdzięczny za pomnikowe encykliki czasu jego dojrzałego pontyfikatu. Za Katechizm Kościoła Katolickiego, za wprowadzenie do różańca Tajemnic Światła i za list „Mane nobiscum, Domine”, w którym, choć był on o Eucharystii, tak pięknie przygotował nas na swoje i nasze odchodzenie w wieczorze naszego życia. Ale najbardziej…
Nie wiem co to konkretnie było. Po prostu na oazie w czasie przeżywanie tajemnic bolesnych w ramach umartwiania się podczas posiłków słuchaliśmy jakichś przemówień papieża Jana Pawła. Trzy krótkie zdania z nich zapadły mi głęboko w pamięć. Wcale nie zostały wypowiedziane jednym ciągiem. Tylko gdy każde z nich docierało do mnie, jakby mnie ktoś dźgał szpilką. I wszystkie ułożyły się w całkiem sensowna całość, która stała się w pewnym sensie drogowskazem, za którego wskazaniem starałem się podążać w dorosłym życiu. „Bóg jest dobry”. „Ta prawda niech opromienia każdy wasz dzień”. „Czeka was daleka droga”.
Dziękuję…
Zobacz też:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.