Staruszka przeczytała o kochance Jana Pawła II i rzuciła: „Skoro tak napisali, to znaczy, że coś w tym musi być!”.
Katowicki rynek, a raczej plac, który ma przypominać rynek. Kilka lat temu. Pod kioskiem „Ruchu” marzły dwie kobieciny. Wyglądały na takie, które jadą albo wracają właśnie z nieszporów. Berecik, stare palto, sfatygowana torebka. Klasyka gatunku.
Spoglądały na tytuły kolorowych gazet wyłożonych na ladzie. Skupiły wzrok na bijącym po oczach tytule „Kochanka Jana Pawła II”. Jedna ze staruszek rzuciła: „Patrz jaką głupotę tu napisali”. Druga z ubolewaniem pokręciła głową i dodała: „Wiesz, to rzeczywiście głupota. Ale skoro to napisali to znaczy, że coś w tym musi być”.
Ta krotka błyskotliwa myśl (słyszałem całą rozmowę!) mnie przeraziła. To jedno krótkie: „coś w tym musi być”. Był to czas, gdy pół miliona czytelników „Faktu” z zapartym tchem śledziło wieloryba, który, jak gdyby nigdy nic, płynął sobie w kierunku grodu Kraka. Pobożny naród ochrzcił go nawet Lolkiem, a waleń płynął i płynął (okrążając jedynie pieszo tamę we Włocławku).
„Skoro tak napisali, to znaczy, że coś w tym musi być”? Niekoniecznie. Jestem po lekturze tekstu „Prawdziwe życie Jezusa Chrystusa”, który już wczoraj zawisł na Onecie. Roześmiałbym się, ale akurat nie jest mi do śmiechu. Bełkotliwe sensacje o tym, że Jezus miał sporo rodzeństwa i nie urodził się w Betlejem utwierdziły mnie w jednym: w poincie swej niezwykle błyskotliwej wypowiedzi staruszka nie miała wcale racji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.