Do Chile, Urugwaju, Rumunii, Hondurasu i… Warszawy. Zostawiają pracę, znajomych i rodzinę, by jechać tam jako świeccy misjonarze. Dlaczego?
Podziemia praskiej katedry wypełnia spory tłum. Właśnie skończyła się Msza św., podczas której dwie Kasie, Mateusz, Agnieszka i Ola zostali posłani jako świeccy misjonarze do Domów Serca w najdalszych zakątkach świata. Krótko opowiedzieli o założonym w 1990 r. we Francji przez o. Thierry’ego de Roucy Międzynarodowym Ruchu Misyjnym „Domy Serca” i zaraz przeszli do sedna. – Ludzi najbardziej interesuje, dlaczego decydujemy się wyjechać – mówią.
Wystarczy kochać
Agnieszce Rulkowskiej po ludzku niczego nie brakowało. Skończyła ekonomię, po studiach znalazła dobrą pracę i przytulne mieszkanie. – Miałam smutne serce. Jako harcerka bardzo lubiłam pracować z dziećmi, ale teraz pragnęłam czegoś więcej. Zaczęłam myśleć o misjach, na których można bez reszty poświęcić się drugiemu człowiekowi. Problem w tym, że nie spełniałam połowy kryteriów, by wyjechać... – mówi Agnieszka. Była załamana.
Do czasu, kiedy podczas spotkania we wrocławskim duszpasterstwie poznała Magdę, która wróciła z misji w Domach Serca w Indiach. – Zaczęłam płakać z radości. Wiedziałam, że znalazłam swoje miejsce. By kochać, wystarczy być człowiekiem – wspomina. Jej misja zaczęła się szybciej, niż się spodziewała. – Bardzo trudno było powiedzieć rodzicom, szefowej w pracy, znajomym, że zostawiam wszystko i idę za wezwaniem Pana Boga – wspomina. Agnieszka przygotowuje się do wyjazdu do Domu Serca w Chile – przeszła formację duchową, zapoznała się z funkcjonowaniem misyjnej wspólnoty i szuka darczyńców. Intensywnie uczy się hiszpańskiego, poznaje historię kraju i czyta poezję, bo jak twierdzi – tam kryje się dusza narodu. Po przyjeździe do Valparaiso zamieszka w najbiedniejszej dzielnicy. Razem z innymi wolontariuszami będzie odwiedzać kobiety w więzieniach, ludzi starszych i pomagać ubogim dzieciom.
Bezinteresowni „dziwacy”
Ola Michalak, studentka III roku ratownictwa medycznego na Uniwersytecie Medycznym, od kilku dni jest misjonarką warszawskiego Domu Serca przy ul. Gersona 27. Choć znała wcześniej wspólnotę, nigdy nie myślała, że będzie jej częścią. – Miałam swój plan na życie. Skończyć medycynę i wyjechać na misje do kraju, gdzie ludzie nie mają dostępu do pomocy medycznej i umierają na ulicach. Nawet nie brałam innej drogi pod uwagę – mówi. Po raz pierwszy „trafiło” ją, gdy razem z innymi wolontariuszami DS pomagała chorej na padaczkę samotnej matce z dwójką dzieci. – Rozmawiałam z nią, jak powinna prawidłowo zażywać leki. W pewnym momencie zorientowałam się, że to, o czym mówiłam, nie było najważniejsze. Była przejęta tym, że po prostu na nią patrzę, poświęcam jej swoją uwagę, czas. Dzień później przeczytałam Ewangelię o chorym znad sadzawki Betesda, który na pytanie Jezusa „Czy chcesz wyzdrowieć?”, odpowiedział: „Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki...”. Wówczas zrozumiałam, że największym pragnieniem człowieka jest obecność drugiego, a moja misja będzie odbywać się nie na końcu świata, ale dwie ulice dalej – mówi.
W praskim Domu Serca mieszka z pięcioma innymi wolontariuszkami. Wspólnie tworzą dom, modlą się i pomagają potrzebującym w okolicy – odwiedzają starszych, bezdomnych, biedne rodziny i chorych w szpitalu. – Bycie studentem i zaangażowanie w Domach Serca się nie wyklucza. Wiele osób, które codziennie spotykam, mają trudne życiowe sytuacje, pragnę codziennie się za nich modlić. Bo tu nie chodzi o wielkie festyny, ale o zwykłą przyjaźń i bycie z drugim człowiekiem – mówi. Takich „Bożych dziwaków”, którzy chcą bezinteresownie pomagać, jest więcej. Mateusz Jocz, absolwent matematyki, będzie zakładał Dom Serca w stolicy Urugwaju. Kasia Łyczak, asystent nauczyciela w przedszkolu, jedzie do Rumunii, a Kasia Fotek, architekt krajobrazu, będzie pierwszą Polką, która wyjechała na misje do Hondurasu. Czy w przyszłości chcą założyć rodziny? – Pewnie, misje to nie zakon. Domy Serca to doskonałe przygotowanie do małżeństwa, bo tu uczymy się, jak otwierać serce na drugiego człowieka – mówią.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.