Aniu, co ty robisz?

Moje serce, zrobione z kamienia, rozpadło się na tysiące kawałków. Wszystkie łzy, które przez lata trzymałam w sobie, wypłynęły ze mnie. Ale jak mam uwierzyć w Jezusa, którego nie widziałam?

Reklama

W Olsztynie jest taka kuźnia, w której pracują w swych habitach bracia mniejsi kapucyni. – Witam w podziemiach naszego kapucyńskiego kościoła. Dziś, w ramach Kuźni Wiary, spotkamy się z Anną Golędzinowską, która na przykładzie swojego życia pokaże, że Bóg działa w sposób realny, powie o rzeczywistości, która nie jest wymysłem, ale istniejącą rzeczywistością – wita przybyłych br. Marcin Radomski OFMCap., proboszcz parafii Matki Boskiej Ostrobramskiej w Olsztynie. Sala wypełniona jest po brzegi. Jest młodzież, są osoby dojrzałe, matki z dziećmi, całe rodziny. Przyszli po to, aby usłyszeć świadectwo jednej z najsłynniejszych modelek świata, która sięgnąwszy sławy i jednocześnie moralnego dna, usłyszała Boży głos, który zmienił jej dotychczasowe życie. Do sali weszła Ania. Niepozorna. Skromna. Zaczęła mówić o swoim życiu, które jest najlepszym dowodem na to, że Bóg jest.

Ja też istnieję

– Moje życie rozpoczęło się w szarej Warszawie. Kiedy miałam 10 lat, mój ojciec, człowiek o dobrym sercu, schodził po schodach, które co dzień prowadziły go tylko i wyłącznie do sklepu po kolejną butelkę wódki – może dlatego, że też miał marzenia, których nie udało mu się zrealizować i topił je w wódce – poślizgnął się, upadł, uderzył głową o schody i zmarł. Zostałam bez taty. Mama wpadła w depresję. Zaczęła przyprowadzać do domu panów. Jeden z nich mnie zgwałcił. Mama nie wierzyła mi. Zaczęłam nienawidzić ją, bo była, i ojca, bo go już nie było. Uciekałam z domu, ze szkoły. Moi znajomi sprzedawali narkotyki. Braliśmy je. Żyliśmy bez żadnych reguł. Żyłam realiami, które istnieją do tej pory, a których staramy się nie dostrzegać. Ale przecież nikt się nie rodzi zły, każdy rodzi się dobry. My wówczas byliśmy dziećmi, które potrzebowały tylko trochę miłości, potrzebowaliśmy kogoś, kto by nam powiedział: „Nie jesteś tylko do wyrzucenia, możesz zrobić w życiu coś dobrego”. A nam mówiono, że my nawet nie zasługujemy na marzenia, bo marzenia są tylko dla tych pięknych i bogatych. Z braku miłości postanowiłam odebrać sobie życie. Chciałam się zabić, aby pokazać innym, jak bardzo kocham życie, żeby inni dostrzegli, że ja też istnieję. Uratowano mnie. A ja ciągle chciałam udowodnić, że każdy z nas zasługuje na to, żeby spełniać swoje marzenia. Kiedy miałam 16 lat, poznałam osoby, które obiecały mi pracę modelki w Mediolanie. I wyjechałam, niepełnoletnia. Wywieźli mnie do Turynu, gdzie zamknięto mnie w garażu, w którym znajdował się lokal. Miałam pracować jako prostytutka. Mówię o tym, bo myślę, że cierpienie to jest szczęście, bo ono nie odsuwa nas od Boga, ale przybliża do Niego. Myślę, że to wszystko, co się stało, musiało się zdarzyć, abym mogła mówić, że Bóg istnieje, że można innym wybaczyć wszystko.

Przyszedł mnie ostrzec

– Udało mi się uciec. Jednak nie wróciłam do Polski. Nie chciałam wrócić jako przegrana. Z czasem zaczęłam pracować dla agencji mody i dla telewizji włoskiej. Poznałam świat, w którym wielu chciałoby żyć. Świat ludzi bogatych. Moim narzeczonym był jeden z najbogatszych ludzi we Włoszech. Któregoś dnia, po długim czasie zachłystywania się fałszywym szczęściem, zdałam sobie sprawę, że czegoś mi brakuje. Ale kiedy mogłam mieć wszystko, jedyną rzeczą, której chciałam, była miłość. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, zaczęłam wpadać w depresję. W Mediolanie bardzo wiele osób zażywa narkotyki. My też je braliśmy. Bo w show-biznesie jeśli nie robisz tak jak inni, wiele nie osiągniesz. Człowiek z wartościami nie zajdzie daleko. Jesteś zagrożeniem. Więc brałam narkotyki, proszki nasenne, pigułki na odchudzanie ze środkami psychotropowymi i antydepresyjnymi. Wciągaliśmy kokainę, piliśmy, zabawialiśmy się. Takie było moje życie. Pewnej nocy się obudziłam. Obok łóżka stał jakiś starszy pan. Patrzył na mnie i kiwał głową. Pomyślałam: alkohol, narkotyki, halucynacja jakaś. Zapaliłam światło. Mój pies cały czas szczekał. A on ciągle stał. Patrzył i nic nie mówił. Ale patrząc, jakby chciał mi coś powiedzieć. Wtedy usłyszałam: „Aniu, co ty robisz?”. Potem zniknął. Po dziewięciu latach, w Medjugorie, dostałam książkę o ojcu Pio. Dopiero wtedy, kiedy zobaczyłam jego zdjęcia, dowiedziałam się, komu mam podziękować za to, że przyszedł mnie ostrzec. Ale prawdziwa zmiana mojego życia nastąpiła trzy lata temu.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama