Aniu, co ty robisz?

Krzysztof Kozłowski; Posłaniec Warmiński 19/2013

publikacja 20.05.2013 09:30

Moje serce, zrobione z kamienia, rozpadło się na tysiące kawałków. Wszystkie łzy, które przez lata trzymałam w sobie, wypłynęły ze mnie. Ale jak mam uwierzyć w Jezusa, którego nie widziałam?

– Moje życie w Mediolanie było fikcyjne. Miałam włosy doczepiane, paznokcie doczepiane. Nie wyszłam z domu, jeśli nie włożyłam najmodniejszego ubrania. Brałam nielegalne proszki na odchudzanie. Bo musiałam być piękna dla innych, ale nikogo nie obchodziło, jaka Ania jest naprawdę. A ja nie byłam szczęśliwa – mówi Anna Golędzinowska. Swoją historię życia opisała w książce pt. „Ocalona z piekła” Zdjęcia Krzysztof Kozłowski – Moje życie w Mediolanie było fikcyjne. Miałam włosy doczepiane, paznokcie doczepiane. Nie wyszłam z domu, jeśli nie włożyłam najmodniejszego ubrania. Brałam nielegalne proszki na odchudzanie. Bo musiałam być piękna dla innych, ale nikogo nie obchodziło, jaka Ania jest naprawdę. A ja nie byłam szczęśliwa – mówi Anna Golędzinowska. Swoją historię życia opisała w książce pt. „Ocalona z piekła”

W Olsztynie jest taka kuźnia, w której pracują w swych habitach bracia mniejsi kapucyni. – Witam w podziemiach naszego kapucyńskiego kościoła. Dziś, w ramach Kuźni Wiary, spotkamy się z Anną Golędzinowską, która na przykładzie swojego życia pokaże, że Bóg działa w sposób realny, powie o rzeczywistości, która nie jest wymysłem, ale istniejącą rzeczywistością – wita przybyłych br. Marcin Radomski OFMCap., proboszcz parafii Matki Boskiej Ostrobramskiej w Olsztynie. Sala wypełniona jest po brzegi. Jest młodzież, są osoby dojrzałe, matki z dziećmi, całe rodziny. Przyszli po to, aby usłyszeć świadectwo jednej z najsłynniejszych modelek świata, która sięgnąwszy sławy i jednocześnie moralnego dna, usłyszała Boży głos, który zmienił jej dotychczasowe życie. Do sali weszła Ania. Niepozorna. Skromna. Zaczęła mówić o swoim życiu, które jest najlepszym dowodem na to, że Bóg jest.

Ja też istnieję

– Moje życie rozpoczęło się w szarej Warszawie. Kiedy miałam 10 lat, mój ojciec, człowiek o dobrym sercu, schodził po schodach, które co dzień prowadziły go tylko i wyłącznie do sklepu po kolejną butelkę wódki – może dlatego, że też miał marzenia, których nie udało mu się zrealizować i topił je w wódce – poślizgnął się, upadł, uderzył głową o schody i zmarł. Zostałam bez taty. Mama wpadła w depresję. Zaczęła przyprowadzać do domu panów. Jeden z nich mnie zgwałcił. Mama nie wierzyła mi. Zaczęłam nienawidzić ją, bo była, i ojca, bo go już nie było. Uciekałam z domu, ze szkoły. Moi znajomi sprzedawali narkotyki. Braliśmy je. Żyliśmy bez żadnych reguł. Żyłam realiami, które istnieją do tej pory, a których staramy się nie dostrzegać. Ale przecież nikt się nie rodzi zły, każdy rodzi się dobry. My wówczas byliśmy dziećmi, które potrzebowały tylko trochę miłości, potrzebowaliśmy kogoś, kto by nam powiedział: „Nie jesteś tylko do wyrzucenia, możesz zrobić w życiu coś dobrego”. A nam mówiono, że my nawet nie zasługujemy na marzenia, bo marzenia są tylko dla tych pięknych i bogatych. Z braku miłości postanowiłam odebrać sobie życie. Chciałam się zabić, aby pokazać innym, jak bardzo kocham życie, żeby inni dostrzegli, że ja też istnieję. Uratowano mnie. A ja ciągle chciałam udowodnić, że każdy z nas zasługuje na to, żeby spełniać swoje marzenia. Kiedy miałam 16 lat, poznałam osoby, które obiecały mi pracę modelki w Mediolanie. I wyjechałam, niepełnoletnia. Wywieźli mnie do Turynu, gdzie zamknięto mnie w garażu, w którym znajdował się lokal. Miałam pracować jako prostytutka. Mówię o tym, bo myślę, że cierpienie to jest szczęście, bo ono nie odsuwa nas od Boga, ale przybliża do Niego. Myślę, że to wszystko, co się stało, musiało się zdarzyć, abym mogła mówić, że Bóg istnieje, że można innym wybaczyć wszystko.

Przyszedł mnie ostrzec

– Udało mi się uciec. Jednak nie wróciłam do Polski. Nie chciałam wrócić jako przegrana. Z czasem zaczęłam pracować dla agencji mody i dla telewizji włoskiej. Poznałam świat, w którym wielu chciałoby żyć. Świat ludzi bogatych. Moim narzeczonym był jeden z najbogatszych ludzi we Włoszech. Któregoś dnia, po długim czasie zachłystywania się fałszywym szczęściem, zdałam sobie sprawę, że czegoś mi brakuje. Ale kiedy mogłam mieć wszystko, jedyną rzeczą, której chciałam, była miłość. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, zaczęłam wpadać w depresję. W Mediolanie bardzo wiele osób zażywa narkotyki. My też je braliśmy. Bo w show-biznesie jeśli nie robisz tak jak inni, wiele nie osiągniesz. Człowiek z wartościami nie zajdzie daleko. Jesteś zagrożeniem. Więc brałam narkotyki, proszki nasenne, pigułki na odchudzanie ze środkami psychotropowymi i antydepresyjnymi. Wciągaliśmy kokainę, piliśmy, zabawialiśmy się. Takie było moje życie. Pewnej nocy się obudziłam. Obok łóżka stał jakiś starszy pan. Patrzył na mnie i kiwał głową. Pomyślałam: alkohol, narkotyki, halucynacja jakaś. Zapaliłam światło. Mój pies cały czas szczekał. A on ciągle stał. Patrzył i nic nie mówił. Ale patrząc, jakby chciał mi coś powiedzieć. Wtedy usłyszałam: „Aniu, co ty robisz?”. Potem zniknął. Po dziewięciu latach, w Medjugorie, dostałam książkę o ojcu Pio. Dopiero wtedy, kiedy zobaczyłam jego zdjęcia, dowiedziałam się, komu mam podziękować za to, że przyszedł mnie ostrzec. Ale prawdziwa zmiana mojego życia nastąpiła trzy lata temu.

Musisz wybaczyć

Wtedy opowiedziano historię mojego życia włoskiemu wydawcy. To był dobry towar, bo były w niej skandale, gorszące rzeczy. Zechciał się ze mną spotkać. Poszliśmy na kolację. Przez dwie godziny opowiadałam mu o swoim życiu. On powiedział tylko: „Wiesz, Aniu, patrząc ci w oczy, zrozumiałem, że twoją historię muszę opowiedzieć. Wydam ci książkę, ale pod jednym warunkiem. Pojedziesz ze mną do Medjugorie”. Pojechałam. Poszłam na górę objawień, byłam tam od 6 rano do 9. Ale ja tam nic nie widziałam, nic nie słyszałam i nic nie poczułam. Poszłam do wydawcy i powiedziałam, że to wszystko jest jakimś oszustwem. „Aniu, ty tego nie wiesz, ale w twoim sercu już coś się zmieniło”, odpowiedział. Poszliśmy na drugą górę, gdzie jest droga krzyżowa. Jeszcze wtedy nie wiedziałam nawet, co to jest droga krzyżowa. „Aniu, jak będziesz tam wchodzić, pomyśl o Jezusie, co z krzyżem na plecach, cały poraniony, wchodził na Kalwarię”, poprosił. Ale co mnie wtedy obchodził Jezus i jakieś Jego problemy? Zaczęłam wchodzić. Doszłam do trzeciej stacji. Pomyślałam: po co mam się tak męczyć? Stromo, pełno kamieni. Poczekam. Wtedy usłyszałam głos: „Aniu, póki nie wejdziesz na tę górę, nigdy się nie dowiesz, po co tu przyjechałaś”. Wtedy pomyślałam o Jezusie, co dźwigał krzyż, szedł na bosaka, wiedząc, że idzie na śmierć. On nie narzekał. Ja siedzę i narzekam. Wzięłam różaniec i zaczęłam iść. A góra jakby się obniżyła, ktoś mnie popychał. Kiedy doszłam, padłam przed krzyżem. Zaczęłam się modlić. Ale to nie ja się modliłam. Wtedy nie umiałam się modlić. Słowa same wychodziły mi przez usta. I znowu ten sam głos: „Aniu, ty musisz wybaczyć. Musisz wybaczyć tym, którzy cię skrzywdzili”. I moje: „Wybaczam wam”.

Moje serce z kamienia rozpadło się na tysiące kawałków. Wszystkie łzy, które przez lata trzymałam w sobie, wypłynęły. Ale jak mam uwierzyć w Jezusa, którego nie widziałam? „Idź do kościoła” – znów głos. I poszłam. Ksiądz czytał Ewangelię – spotkanie niewiernego Tomasza z Jezusem. I słowa: „Błogosławieni ci, co nie widzieli, a uwierzyli”. Dostałam odpowiedź ma moje pytanie. Jeszcze chciałam wyprzeć się Boga. Upijałam się. Ale nie znajdowałam nigdzie pokoju. Półtora roku temu zadzwoniłam w końcu do wydawcy i powiedziałam mu, żeby zawiózł mnie znowu do Medjugorie, do miejsca, gdzie udało mi się zrzucić maskę i stać się sobą, Anią. Pracowałam wówczas z takimi osobami, jak Paris Hilton, Leonardo DiCaprio, Janet Jackson i Tina Turner. Po dziesięciu dniach pobytu w Medjugorie wiedziałam, że już nie mogę wrócić do Włoch. Zerwałam kontrakt. Zostałam u sióstr zakonnych w Medjugorie. Znajomi powiedzieli, że zwariowałam. Pytali mnie, co robię. A ja jestem po prostu szczęśliwa, modlę się, obieram ziemniaki, karmię kury – zakończyła opowieść Anna Golędzinowska.

Spotkania dla wszystkich

Kuźnia Wiary to projekt który powstał w 2010 r. ze wspólnej inicjatywy braci mniejszych kapucynów i portalu Fronda. – Poprzez spotkania chcemy pokazać współczesnemu człowiekowi, że wiara jest czymś racjonalnym. Próbujemy rozmawiać na płaszczyźnie ludzi, którzy nie muszą być wierzącymi, ale są ludźmi myślącymi. Z tego punktu wyjścia możemy dojść do odkrycia, że przyczyną sprawczą wszystkiego jest Bóg – wyjaśnia br. Marcin Radomski OFMCap. Zaprasza wszystkich na kolejne spotkania w Olsztynie, które odbywają się w ramach Kuźni Wiary. – Dziś, w świecie miliona informacji, brakuje nam wnikliwości średniowiecznych filozofów, którzy byli dociekliwi, poszukiwali i odnajdywali. Te spotkania mają być właśnie miejscem poszukiwań. I wcale nie trzeba być człowiekiem wierzącym, żeby przychodzić na te spotkania. Są to spotkania dla wszystkich, którzy myślą – zachęca br. Marcin.