Po Golgocie nie ma strachu

Wędrówkę Drogą Krzyżową mają już
 za sobą. Ze swoimi umierającymi dziećmi przeszli wszystkie
 14 stacji. Teraz czekają tylko na zmartwychwstanie.


Reklama

– Może trudno w to uwierzyć, ale ja na śmierć Mateusza nie patrzę jak na cios z góry. Ja czuję się wybraną matką, której Bóg powierzył tak wyjątkowy skarb. Jego życie było wielką łaską. Kiedy umierał, czułam, że u Boga będzie mu lepiej. Zgodziłam się na jego śmierć. I od tamtej pory mam swoje stacje w Drodze Krzyżowej, ale wiem, że grób jest pusty. Mój syn nie umarł. On tylko wyprzedził mnie w drodze do domu, gdzie na mnie czeka. Po takich doświadczeniach nie ma problemu z wiarą i modlitwą. Każdego dnia rozmawiam z Panem Bogiem i z Matką Najświętszą. Na modlitwie zapewniam też Mateuszka, że nadal bardzo go kocham. I zawsze z wielką radością czekam na Wielkanoc – od śmierci syna żyjemy trochę tu, i trochę tam – zdradza pani Agnieszka.


Bliskość zamiast żalu


Również dla Bogusławy i Marka Janusów śmierć ich 20-letniej córki Marleny była bodźcem do zmiany życia.
– Przed śmiercią Marleny nigdy nie mogliśmy zdążyć do kościoła. Spóźnialiśmy się nawet na śluby. Praktykowanie nie było naszą mocną stroną. Teraz w kościele jesteśmy nawet 20 minut wcześniej – mówi pan Marek. – Nie tylko nie spóźniamy się, ale mamy też czas na modlitwę, czytanie prasy katolickiej i wzajemną troskę o siebie – wtrąca pani Bogusława. – Nasza Droga Krzyżowa, która doprowadziła do nawrócenia, zaczęła się, gdy córka wyczuła sobie mały guz na piersi. Na początku lekarze mówili, że to włókniak. Kiedy przygotowywała się do jego wycięcia, zabolała ją noga. Uznano, że to rwa kulszowa. Niedługo potem okazało się, że jednak też chłoniak. Lekarze zapewniali, że mimo nacieków, które – poza głową – były wszędzie, jest to rak, który dobrze się leczy. Po 8 chemiach wydawało się, że go pokonała. Radość trwała miesiąc. Nowotwór zaatakował głowę. Po miesiącu córka zmarła. Ostatni raz widziałam ją dzień przed śmiercią, mąż – dwa. Jeździliśmy na zmianę. Odeszła sama – opowiada ze łzami w oczach pani Bogusława.


Dla całej rodziny śmierć Marleny była wielkim zaskoczeniem. Nikt bowiem nie dopuszczał do siebie, że jej życie dobiega końca. Ona sama o tym, że powoli odchodzi, powiedziała tylko przyjaciółkom. Rodziców nie chciała martwić. Często tylko im powtarzała, przywołując przykład cioci, która rozpaczała po śmierci swojego dziecka, że tak nie wolno. „Trzeba myśleć o tym dziecku, a nie o sobie. Łzy rodziców są dla niego ciężarem” – mówiła.
 Podobnie, jak Mateusz, we śnie kilka razy przyszła do swojego brata Tobiasza. – Śniła mi się szczęśliwa, uśmiechnięta, spokojna. Nieraz odczuwałem także jej obecność. Gdy zatęskniłem, szedłem na cmentarz, bez względu na godzinę. Ciągle patrzyłem na jej zdjęcie. Tak zresztą jest do dziś – wspomina brat Marleny. – Po tych wszystkich doświadczeniach nie mam wątpliwości, że tam jest życie. Mój brat myśli podobnie. Nieraz wydawało mu się, że ją widzi. Ktoś mógłby powiedzieć, że to urojenia, ale dla nas to jasna rzeczywistość.

Od jej śmierci wszyscy się zmieniliśmy. Każdy z nas inaczej patrzy na swoje życie. Największą przemianę przeżyła mama – zauważa Tobiasz.
– Jestem w innym miejscu. Zamiast żalu, pojawiła się bliskość Boga. Teraz Jemu opowiadam o moich tęsknotach. Nie uciekam też od krzyża. Po wejściu na Golgotę nie ma już strachu. Jest życie! Doświadczam tego na cmentarzu, na którym nie umiem płakać. Będąc tam, wiem, że życie mojej córki nie skończyło się. Skąd mam taką pewność? Tak powiedział Jezus i ja Mu wierzę – mówi pani Bogusława.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama