„Mam nadzieję, że będę odchodził jako teolog Kościoła katolickiego, a nie jako ideolog” – pisał kiedyś. Myślę, że mu się udało.
Pierwszy dokument uczył mnie rozumienia i znaczenia słowa Bożego i Tradycji, drugi natomiast otwierał mi oczy na współczesny świat: na cały świat, a nie tylko na lewicę, prawicę czy centrum; na „Greków” i „barbarzyńców”, „Żydów i pogan”. Teolog katolicki winien być teologiem całego Kościoła, wszystkich w Kościele, a nie tylko elity lub grupy. Jego „partią” jest cały Kościół, a opcją – wszyscy ludzie. Wzorem takiego teologa jest dla mnie Jan Paweł II.
Teolog jednej opcji ogranicza swe oddziaływanie do pewnej tylko grupy społecznej; inne go odtrącają lub ignorują. Staje się wówczas znakiem podziału i, wcześniej czy później, z teologa przekształca się w ideologa (obserwuję to w twórczości niektórych polskich autorów). Traci wolność, a przecież powinien być człowiekiem wolnym – sługą całego świętego i apostolskiego Kościoła, a nie tylko reprezentantem pewnej opcji społeczno-religijnej czy polityczno-religijnej. Dlatego tak bliski był mi tekst przysłany na Kongres Kultury Chrześcijańskiej w Lublinie przez Siergieja Awierincewa: Przyjąć Boże przesłanie dzisiaj: ponad fundamentalizmami i liberalizmami. Żeby współczesny człowiek mógł dzisiaj przyjąć Boże orędzie, muszą być również ci, którzy je przekazują. To zadanie teologów, którzy także powinni umieć wznieść się ponad mające wiele twarzy fundamentalizmy i ponad kuszące postępem i nowoczesnością liberalizmy.
Uprawianie takiej teologii nie przynosi popularności i aplauzu: gorszy fundamentalistów i obraża liberałów. Taki teolog zdany jest na samotność. Trzeba być wówczas przygotowanym nie tylko na krytykę, ale i na administracyjne represje. Za polemikę z marksistowskimi religioznawcami nie mogłem wyjechać przez wiele lat za granicę. A moją książkę Matka Odkupiciela (1991) zaskarżono do Kongregacji Nauki Wiary. Oczywiście bez żadnych konsekwencji prawnych. Ot, taki wybryk ludzi myślących fundamentalistycznie.
Ponad czterdzieści lat próbowałem nieudolnie uprawiać taką teologię i egzegezę: wierną Tradycji biblijnej i kościelnej oraz otwartą na człowieka – tego z centrum, z prawej i lewej strony, otwartą na owieczki i ich pasterzy. Nawiasem mówiąc, jeden z polskich pasterzy, czytając moją książkę o Duchu Świętym, powiedział, że w wielu miejscach czuł się tak, jakby go ktoś uderzył w twarz. Mimo to książka ta już nie została zaskarżona, a jej autora powołano do Komisji Nauki Wiary przy Episkopacie Polski. Czytelnicy, duchowni i świeccy, wyczuli, że niektóre mocne słowa nie mają źródła w złośliwości autora, lecz są odkryciem radykalnego przesłania Bożego zawartego w Piśmie Świętym. Konfrontacja tego orędzia z życiem budzi często Boży gniew. Teologia musi się stawać krytyczna i profetyczna. Jeżeli pisze się teologię nie na półkę, ale do żywych ludzi i z pozycji wiary, to musi ona niekiedy zaiskrzyć się Bożym gniewem. W świetle słowa Bożego widzi się lepiej.
Gdy moja wielka przygoda ze słowem Bożym zbliża się ku końcowi, cieszę się, że tak właśnie było postrzegane moje pisanie: jako adresowane do wszystkich. Myślę, że dlatego moje artykuły i książki od czasu do czasu były drukowane w „Znaku” i „Więzi”. Ale również sporadycznie w Radiu Maryja można było usłyszeć fragmenty mojej książki Matka Odkupiciela, pieczołowicie wyselekcjonowane przez Ojca Jana. A swoje teksty drukowałem nie tylko w „Gościu Niedzielnym”, ale i w „Niedzieli”. Teologia bowiem powinna być w Kościele ponad podziałami: winna nawracać, łączyć, oświecać, wychowywać, a nie jątrzyć i dzielić. Nie mamy prawa mówić o ekumenizmie, jeśli wcześniej nie zrobimy porządku we własnym domu. Jest nieporozumieniem łączenie różnych Kościołów, a dzielenie i ranienie własnego. To rodzaj teologicznej schizofrenii.
Kiedy nadchodzi czas mojego ostatniego „Nunc dimittis Domine servum tuum in pace...” („Teraz, o Panie, pozwól odejść swemu słudze w pokoju...”), mam nadzieję, że będę odchodził jako teolog Kościoła katolickiego, a nie jako ideolog. Jako teolog, który chciał być otwarty na żywą Tradycję ewangeliczną i na Tradycję kościelną przez duże „T”, ale również na problemy dzisiejszego człowieka. Może to zabrzmi staroświecko, ale chcę zakończyć moją wypowiedź fragmentem artykułu kardynała Yves’a Congara: Dlaczego kocham Kościół?
„Przede wszystkim dlatego – mówi Congar – że jest moją matką, ogniskiem rodzinnym i ojczyzną mojego duchowego bytu. Często zadawałem sobie pytanie, czym byłaby moja wiara i czym byłaby moja modlitwa, gdyby ograniczała się jedynie do tego, co pochodzi ze mnie”. Od siebie dodam: Czym byłaby moja teologia, moje pisanie, gdyby się ograniczało do tego, co pochodzi tylko ode mnie? Jeżeli napisałem coś sensownego, to tylko dzięki wierności Tradycji biblijnej, której pieczołowicie strzeże moja Matka-Kościół.
Źrodło: www.miesiecznik.znak.com.pl/archiwumcyfrowe/x00s/2003/577.pdf
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).