„Mam nadzieję, że będę odchodził jako teolog Kościoła katolickiego, a nie jako ideolog” – pisał kiedyś. Myślę, że mu się udało.
Zmarł ks. profesor Józef Kudasiewicz. Przeglądam zamieszczone w Internecie informacje o jego śmierci i... Kompletna porażka. Właściwie same oficjałki. Urodził się, studiował, wielki profesor, biblista i tyle. Najczęściej nawet słowa o jego dziełach nie mówiąc już o wspomnieniu go jako człowieka. Smutno tak jakoś. Myślę, że zasłużył na znacznie więcej. Biblista napisałby pewnie, że do narracji o nim trzeba by użyć innego gatunku literackiego. Bo był naprawdę niezwykłym człowiekiem. Ci którzy go trochę bliżej poznali wiedzą, że nie ma w tym cienia przesady. Jako jego dawny uczeń, chciałbym przedstawić go trochę inaczej. Tak bardziej po ludzku. Będzie to opowieść dotykająca pewnie często tylko marginaliów i dość osobista. Bo nie mogę powiedzieć, że go poznałem. Ja go po prostu spotkałem.
Kiedy pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia przyszedłem na KUL, nazwisko Kudasiewicz nie było mi obce. Któż z interesujących się Biblią nie miał w ręku jego książki „Biblia – historia – nauka”, w której polemizował z czytającymi Pismo Święte z pozycji laickich? Wydawał mi się jednak wtedy bardziej popularyzatorem niż naukowcem. Język stosunkowo prosty, wywody jasne, a wszystko pisane z ogniem polemisty. Przeciwieństwo stylu naukowych komentarzy. Jako przyjęty na czwarty rok „spadochroniarz” musiałem się spieszyć z wyborem naukowego seminarium. Z racji wcześniejszych zainteresowań najprostszym wyborem wydawał się Stary Testament. Jedna wizyta na seminarium u ks. profesora Homerskiego wystarczyła jednak by zrozumieć, że idąc tą drogą mam małą szansę, by skończyć studia w terminie. Ks. Franciszek Szulc – ówczesny wykładowca dogmatyki i wielki przyjaciel studentów – poradził ks. Kudasiewicza. To była bardzo dobra rada.
Od pierwszego spotkania ks. Kudasiewicz zrobił na mnie jak najlepsze wrażenie. Z dobrotliwym wyrazem twarzy, uśmiechnięty, potrafił z pasją przedstawiać sprawy tak z pozoru nieciekawe, jak struktura literacka sądu Jezusa przed Piłatem w Ewangelii Jana. W dodatku okazał się człowiekiem bardzo konkretnym. Bez ceregieli zaakceptował mój pomysł na temat pracy magisterskiej.
Ale prawdziwe zaskoczenie przyszło na wykładach monograficznych. Temat „Pneumatologia św. Jana” (Duch Święty w jego badaniach biblijnych zajmował ważne miejsce) brzmi może koszmarnie, ale omawiany przez ks. Kudasiewicza stawał się arcyciekawy. Opowiadał z pasją wykazując się przy okazji niezwykłą erudycją i przenikliwością w formułowaniu własnych opinii. Pochłonięty wykładem potrafił zapomnieć, że ma ręce umazane kredą i siadając na krześle brudził sutannę. Wtedy po wykładzie poważniejsi studenci i profesor, który miał zajęcia po nim, pomagali mu usunąć co bardziej widoczne ślady. A on przyjmował ich starania bez zakłopotania, jakby umazanie sutanny kredą należało wręcz do profesorskiego obowiązku.
Jego wykłady nie były tylko podawaniem suchych teorii. Zacięcie pastoralisty kazało mu często odnosić teoretyczne tezy do praktyki życia w Kościele. Szczególnie często – z powodu tematu – odnosił się do problemu ruchu charyzmatycznego, a z racji składu słuchających go – do problemów życia zakonnego (z naciskiem na zakony żeńskie). Najbardziej zadziwiało, że potrafił krytykować nie tylko z wielką kulturą, ale też z niekłamaną życzliwością wobec tych nie wymienionych z imienia, którym niby przykładał. Porównanie do dobrego ojca nie byłoby tu odpowiednie. Był raczej jak dziadek wobec niesfornych wnuków.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.