Piszą salezjańscy wolontariusze misyjni. Adam, Ania, Beata, Kasia, Monika, Agata, Bartek, Ilona, Krzysiek i Tomek.
Parafialne rekolekcje trwają. Przyjeżdżamy codziennie na Mszę do buszu. Podróżujemy z Jezusem. Dosłownie. Kleryk Aiwin trzyma Najświętszy Sakrament na kolanach, siostra Zosia prowadzi. Skład na tylnym siedzeniu każdego dnia inny. W drodze powrotnej jest zawsze tłum chętnych na podwózkę do miasta. Zabieramy na pakę tyle osób, ile da się upchnąć. Droga w jedną stronę zajmuje ok. 20 min. Droga w większości piaszczysta, wyboista. Pan Jezus podskakuje na wertepach, a my razem z nim. Najgorzej mają ci na pace. Wpasowani jedni w drugich jak elementy układanki. Ci, którzy siedzą przy szybach, wyglądają jak glonojady, przyklejone do ścian akwarium. Wesołe, zakurzone tabernakulum na kółkach.
Dzisiaj Msza miała się zacząć o 14.00. Jeszcze zanim wyjechaliśmy z domu, siostra dostała telefon od księdza Mulengi, żebyśmy się nie spieszyli. Przedłużyła się spowiedź i zaczniemy o 15.00. Kilka minut przed byliśmy na miejscu. Przygotowań do mszy jednak ani widu ani słychu. Zaczęły się za to jakieś modlitwy. Na początku nie wiedzieliśmy, co jest grane. Nikt ze znajomych nie potrafił odpowiedzieć, kiedy zaczniemy Mszę. „Po tym, co teraz jest. Jak się skończy, to zaczniemy.” Idziemy zatem bliżej, zorientować się, co to jest to coś. Przed ołtarzem grupa ludzi. Pomiędzy nimi ksiądz Mulenga. Za nimi jeszcze więcej ludzi, ukrytych pod plandeką przed słońcem. Trwa modlitwa o uzdrowienie. Prowadzi ją kilku świeckich charyzmatyków z naszej parafii. Wtapiamy się z Beti w tłum. Modlitwa się rozkręca i nabiera mocy. Duch Święty działa jak chce. Niektórzy zaczynają się dziwnie zachowywać. Krzyczą, wiją się, płaczą. Inni wyciągają nad nimi ręce i modlą się. Staram się włączyć w pieśni uwielbienia po chi bemba. Nagle kobieta stojąca koło mnie pada na kolana, wymachuje rękami, krzyczy. Kilka osób podchodzi do niej i zaciąga ją przed ołtarz. Tam modlą się o uwolnienie jej od złego ducha. Chwytamy za różańce.
Widziałam już w Polsce różne rzeczy, które dzieją się na modlitwie. Zawsze staram się podchodzić do nich z dystansem. Nie mi oceniać, ile z tego wszystkiego jest działaniem Boga, a ile ludzkim dorabianiem spektaklu. Doświadczenie tej modlitwy tutaj jest jednak niezwykłe. Cała parafia poznaje namacalne działanie Boga i szatana. To nie jest coś dla wybrańców, dla wspólnot, dla księży, czy dla świętych. Boga Żywego można dotknąć, doświadczyć, można dać Mu się uzdrowić.
Modlitwa trwa kilka godzin. W trakcie odnajduje nas Patrick. Odnaleźć dwie białe dziewczyny w tłumie czarnych twarzy nie jest trudno. Patrick widzi to tak: „Popatrz na niebo. Widzisz słońce? My jesteśmy niebem. Wy jesteście słońcem. Zawsze łatwo je znaleźć! Albo wyobraź sobie niebo nocą! My będziemy wtedy gwiazdami, a wy księżycem.”
Rozmawiamy chwilę o tym, co się dzieje na obozie. Patrick widzi więcej. Jest tu cały czas. Tutaj nocuje. Opowiada nam sytuację, która zdarzyła się w nocy. Chłopcy przed pójściem spać rozmawiają o dziewczynach. Jeden z nich opowiada, że poznał ostatnio jedną. Piękną. Chyba się zakochał.
W nocy obudził wszystkich przeraźliwy krzyk tego chłopaka. Zwijał się z bólu, po czym wyszedł ze swojego szałasu na zewnątrz. Patrick znalazł go potem, leżącego na ziemi w kałuży swoich wymiocin. Był wyczerpany. Nie miał nawet siły powiedzieć, co się stało. Prosił tylko, żeby zabrać go do łóżka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.