Czy możliwy jest aksamitny rozpad Unii Europejskiej, po którym ciągle będziemy chcieli ze sobą rozmawiać?
Mówienie o bliskim rozpadzie strefy euro, a nawet – w niedalekiej perspektywie – całej Unii, nie jest już dziś aktem szczególnej odwagi. Jak koń wygląda, każdy widzi. Trudniejsza wydaje się odpowiedź na pytanie: jeśli nie Unia, to co?
W dogmat o niezatapialności UE i strefy euro nie wierzą już nawet najbardziej naiwni euroentuzjaści. Pomińmy w tym miejscu etatowych i niewzruszonych obrońców tego dogmatu, jak przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso czy marionetkowy przewodniczący Rady Europejskiej Herman van Rompuy, których uśmiechy i powtarzane jak zaklęcia formułki o silnej Unii mogą imponować już tylko młodym aspirantom do urzędniczych biurek w Brukseli.
Unia już dawno przestała być tylko tym, czym była jeszcze 20, 30 lat temu – czyli głównie strefą wolnego handlu, swobodnego przepływu usług, towarów, kapitału i osób. Bo choć formalnie nadal taką pozostaje, to w rzeczywistości od dłuższego czasu sama sobie w tym przeszkadza. Poprzez nadmierną centralizację, odgórną unifikację zbyt wielu obszarów życia politycznego, gospodarczego i, zwłaszcza ostatnio, fiskalnego. Budowanie coraz to nowych instytucji i ponadnarodowych „instrumentów ratunkowych” oraz wcześniej stworzenie bytu nie mającego oparcia w zasadach ekonomii, jak wspólna waluta euro dla tak różnych gospodarek, jak niemiecka z jednej i grecka z drugiej, tylko ten proces pogłębia. – Związek Radziecki upadł nie dlatego, że wybuchła w nim kolejna rewolucja, tylko dlatego, że zbankrutował. Tak samo UE podlega prawu ciążenia i prawu bankructwa – uważa Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha.
I być może tak nadmuchany balon, jakim stała się dzisiejsza Unia Europejska, musi pęknąć po to, by ocalić to, co legło u podstaw integracji: współpracę opartą na wolnym handlu i umowach gwarantujących realne korzyści wszystkim stronom. Możliwe są hipotetycznie dwa optymistyczne scenariusze: albo Unia pozostanie znaną nam strukturą, ale zrezygnuje ze swoich ambicji unifikowania i kontrolowania wszystkiego, łącznie z budżetami państw narodowych (czyt.: silniejsi gracze zrezygnują z dławienia konkurencji wewnątrzunijnej), albo rozpadnie się jako instytucja, ale rozstanie nastąpi za porozumieniem wszystkich stron, które będą kontynuować współpracę na nowych, bardziej demokratycznych zasadach. Wersja pesymistyczna zakłada, że po rozpadzie, w atmosferze trzaskających drzwi, nikt już nie będzie chciał ze sobą rozmawiać. A to nigdy w Europie nie kończyło się dobrze.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).