Szukali cudu. Znaleźli, ale nie tak, jak to sobie zaplanowali.
Krok za krokiem
Kredyt na dom dławił ich i odbierał spokojny sen. Jakby dla oderwania od problemów finansowych przyszedł temat Medjugorie. – Nie miałem pojęcia, co to jest – opowiada Krzysiek. – Gdy poczytałem, że tam objawia się Matka Boska, pomyślałem, że to jakiś żart. W XXI wieku? Takie rzeczy… niemożliwe – kwituje. Jednak Maryja upominała się o swoje. – Pewnego dnia, na zakończenie dziewięciodniowej nowenny, gdy padło ostatnie „amen”, spadła z kominka książeczka, którą zostawiłem tam kilka tygodni wcześniej. Gdy ją podniosłem, spojrzałem w twarz Królowej Pokoju, na zdjęciu, i już nie miałem wątpliwości. Wiem, że brzmi to podejrzanie. Nawet nie bardzo opowiadam o tych wszystkich zdarzeniach, żeby ludzie nie myśleli o mnie jak o nawiedzonym. Ale co poradzę, że tak się dzieje? – uśmiecha się. Rodziny jednak nie było stać na wyjazd do Bośni-Hercegowiny. – Przez budowę domu spłukaliśmy się do cna – opowiadają. – My nie mieliśmy, ale mamy bogatego Ojca. Przekonaliśmy się o tym pewnego dnia, gdy zapukała do nas sąsiadka i przyniosła pieniądze zebrane wśród parafian. Najpierw nie chcieliśmy przyjąć, bo w parafii jest chłopiec bardziej potrzebujący niż Radziu, ale po naleganiach i zapewnieniach, że on także otrzymał pomoc, zgodziliśmy się. I tak mogliśmy wybrać się do Medjugorie.
Ciepło życia
Co to ma być? Gdzie tu znajdę Boga? Wśród straganów i całej tej komercji? – Krzysiek już żałował, że dał się zwieść i zaryzykował wyprawę, która mogła odbić się negatywnie na zdrowiu synka. Przejechali 1302 km, żeby przedzierać się przez morze kiczu i dewocji? Dopiero gdy wyszli w góry, przekonali się, że biblijne obrazy nie są tylko przenośnią. Góry spotkania istnieją także dzisiaj! – Przekonałem się o tym, gdy na górze objawień uległem przemożnemu pragnieniu, żeby dotknąć stojącej tam figury. Gdy to zrobiłem, niebo otworzyło się we mnie – mówi Krzysiek, a jego oczy już płoną. Boża obecność jest nieporównywalna z niczym innym na ziemi. Wystarczy jej raz doświadczyć, żeby przekonać się, czym jest miłość. A potem tęsknić i pragnąć więcej i więcej, i jeszcze trochę – aż do śmierci. – Poczułem się, jak zapłakane, poranione i pełne lęków dziecko, które wreszcie mogło wtulić się w ramiona mamy – mówi. – Trzeba było poczekać kilka godzin i tego samego doświadczyła moja żona – zapewnia, patrząc na Magdę. Dopełnieniem tamtej łaski okazała się wieczorna modlitwa przed Najświętszym Sakramentem. – Poczułem to samo kojące ciepło, co na górze. Tę samą obecność. Dotarło do mnie, że choć żyję trzydzieści lat, to jednak dopiero teraz narodziłem się naprawdę. Kiedy wracaliśmy do domu, bałem się, że uległem jakiemuś złudzeniu, albo że to łaska tamtego miejsca. Na szczęście okazało się, że Bóg zaprasza nas w miejsca specjalne tylko po to, żeby przekonać nas do wysiłku i wiary, ale potem wchodzi ze swoją miłością w codzienność życia i modlitwy – mówią Szczepańscy.
Znam Miłość
Tamtego roku, kiedy wrócili z Medjugorie, święta przeżyli jak nigdy wcześniej. Narodzenie Pańskie – zdumienie, że człowiek może być tak wielki w oczach Boga. Triduum Paschalne – po pierwsze święto Obecności, po drugie zachwyt Ofiarą, po trzecie cisza oczekiwania, a na koniec olśnienie Życiem. Pięćdziesiątnica – nie jestem sam! – Znam Miłość! – Krzysiek zapewnia żarliwie. A co na to znajomi? Są tacy, dla których nowe życie Szczepańskich to świat tak obcy, że nie do przyjęcia. Odsunęli się. Za to pojawili się inni przyjaciele – w Jezusie. – Staliśmy się nowym stworzeniem – rodzice Radka cytują św. Pawła. – Ciągnie nas do Najświętszego Sakramentu, bo na adoracji znajdujemy pocieszenie i przyjmujemy siłę. Patrzymy na naszego synka jako dar Boga; dar, który otrzymaliśmy, ale który tak naprawdę należy do Pana życia i śmierci. – Kiedy wracamy ze spotkania z Panem, czasami rzucamy jedno do drugiego: „Ale mnie dzisiaj sponiewierał”, i to daje wiele radości. Oznacza bowiem, że Bóg nas wciąż oczyszcza, że nas doskonali, że Mu na to pozwalamy. A poddajemy się temu, bo w taki sposób On przygotowuje nas na to, co ma nadejść. Radziu wciąż jest chory, jednak patrząc na niego, nie można się zorientować, że nosi w sobie tak wielkie zagrożenie. Żywy i bystry, zaskakuje kondycją – mówi ojciec czterolatka. – Nie wiem, co będzie dalej, wiem jednak z całą pewnością, że tak długo, jak długo Bóg jest przy nas, przeżyjemy wszystko, co przyniesie przyszłość. Naprawdę wszystko.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.