- Kiedyś nie interesowało mnie ludzkie życie. Nienawidziłem wszystkich. Ale teraz, gdy się nawróciłem, pragnę dla wszystkich miłości – zapewnia Piotr Stępniak, przed laty przestępca znany jako „Gepard”, dziś wierzący chrześcijanin.
Kiedy stoją obok siebie – rośli, barczyści mężczyźni – nie sposób nie poczuć choć odrobiny strachu. Podświadomość podsuwa myśli: „Oni kiedyś byli gangsterami! Czy człowiek potrafi się tak całkowicie zmienić?”. A jednak udowodnili, że wszystko jest możliwe. Każdy z nich prawdziwym cudem nazywa swoje nawrócenie do Boga. Kiedyś brali i sprzedawali narkotyki, pili alkohol, byli złodziejami oraz gangsterami. Krzywdzili ludzi, ale teraz prowadzą uczciwe życie. W wolnych chwilach jeżdżą po całej Polsce i opowiadają ludziom, zwłaszcza młodzieży i więźniom, o cudzie swojego nawrócenia. Zawitali także do Trójmiasta, m.in. do kościoła pw. św. Mikołaja w Gdyni-Chyloni.
Baśń o zagubionym chłopcu
– Nie urodziłem się bandytą – zaczyna swoją opowieść 50-letni Piotr Stępniak, który ponad 20 lat życia spędził w więzieniu. Ubrany w dżinsy i sportową koszulkę, która skrywa liczne tatuaże, postawny, z króciutko przystrzyżonymi włosami wygląda jak dziesiątki innych mężczyzn na ulicy. O tym, co przeżył, przypominają tylko blizny na twarzy. – Do ósmego roku życia miałem wspaniałą rodzinę, a między nami było wiele miłości. Potem do naszego domu wdarł się alkohol. Na początku nie przeczuwaliśmy zagrożenia. Wydawało nam się to normalne, że mama z tatą piją wieczorem wódkę. Dopiero potem przyszła tragedia. Ojciec trafił do więzienia. Matka piła coraz więcej, przestała się nami zajmować. Nie miała z czego płacić rachunków i kupować jedzenia. Ale na alkohol pieniądze były zawsze. W domu pojawiło się pełno „wujków”, którzy chcieli zostać naszymi tatusiami, ale gdy sobie wypili, znęcali się nad nami – wspomina z goryczą. Z dzieciństwa zapadły mu w pamięć zwłaszcza jedne święta Bożego Narodzenia. Zbliżał się wieczór, wszyscy wokół zasiadali do wigilijnych kolacji, a u nich nie było ani elektryczności, ani jedzenia. Matka upiła się i zasnęła. Małemu Piotrusiowi dokuczał głód, wyszedł więc ze swoim młodszym bratem na miasto, by ukraść trochę żywności. – Pamiętam, jak przemierzaliśmy ulice w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Za oknami widzieliśmy oświetlone pokoje, kolorowe choinki, suto zastawione stoły. My nie mieliśmy niczego – opowiada.
Goście na spotkaniu słuchają z szeroko otwartymi oczyma. Dla nich ta historia jest jak baśń Andersena o dziewczynce z zapałkami. Dla Piotra to jedno z wydarzeń, które sprawiły, że zszedł na złą drogę. – Czułem się gorszy od innych. Kiedyś w szkole pisaliśmy wypracowanie o swoich rodzinach, a ja nie wiedziałem, co napisać. Pierwszy raz właśnie w szkole ukradłem koleżance kanapki, bo byłem głodny. Dziś po latach zastanawia mnie, dlaczego nikt z sąsiadów nie zainteresował się naszym losem. Mieszkaliśmy w bloku, otoczeni ludźmi, a jednak każdy był obojętny – wspomina. Ale do nikogo nie ma żalu.
Bóg oswaja gepardy
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jakiś czas spędził w poprawczaku, na zmianę to trafiał do, to wychodził z więzienia. Koledzy nazwali go „Gepardem”, bo był zaradny i błyskawicznie reagował na różne wydarzenia w przestępczym półświatku. – Sprzedawałem młodym ludziom narkotyki, handlowałem bronią oraz kobietami, pomagając w przemycaniu ich do domów publicznych na Zachodzie, byłem kibolem – wyrzuca z siebie słowa szybko jak pociski. Szare oczy patrzą z bólem zza okularów. Kto wie, co działoby się dalej – pewnie już by nie żył, jak większość jego dawnych kolegów. Ale pewnego dnia na spacerze minął człowieka, który powiedział mu tylko trzy słowa: „Jezus cię kocha”. Zdenerwował się wtedy i pobił tego człowieka tak bardzo, że tamten trafi ł do szpitala. Ale to był przełom w jego życiu.
– Cały czas słyszałem te słowa: „Jezus cię kocha”. Zaczynałem wariować, stałem się jeszcze bardziej agresywny, wdawałem się w bójki nawet z funkcjonariuszami. Potem dowiedziałem się, że mam raka. Chciałem się zabić. Osiem razy próbowałem popełnić samobójstwo, ale zawsze ktoś mnie uratował. Pewnego dnia przypomniały mi się słowa tamtego człowieka, że Jezus mnie kocha. Myślałem: jak może mnie kochać? I czy On w ogóle istnieje? Pewnej nocy obudziłem się i zacząłem wyznawać swoje grzechy Jezusowi. Padłem na kolana i bardzo długo płakałem. A z każdą chwilą czułem, jak spada mi z serca ogromny ciężar – opowiada.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Przypomina też, że szkoła jest miejscem, w którym uczymy się otwierać umysł i serce na świat.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.