– Brat Albert Chmielowski kochał sztukę i Chrystusa – mówi brat Kamil, od 17 lat u albertynów na Kazimierzu w Krakowie. – Rzucił pędzel, aby zajmować się większą sztuką – służeniem bezdomnym.
W tej chwili jest ich wszystkich zaledwie 43. Pracują w Polsce i poza jej granicami. Kierując się wskazaniem św. brata Alberta, swojego założyciela, działają tam, gdzie nikt inny nie usłuży.
Losy rodziny pani Julii związane są z losami ks. Władysława Bukowińskiego. A błogosławiony nadal im błogosławi.
Uczniowie zmierzający do szkoły, którzy robią znak krzyża, przechodząc obok kościoła. Monter w drodze do pracy modlący się pod figurą Matki Bożej. Pasażer w autobusie z różańcem w dłoni. Częsty obraz na ukraińskiej czy rumuńskiej Bukowinie. W Polsce coraz rzadszy. W minionym roku ani razu nie widziałam, by ktoś modlił się w stołecznym metrze.
Delikatny makijaż, zadbane paznokcie, modne ubranie i piękny uśmiech. Ich naturalna, zewnętrzna kobiecość jest pewnym narzędziem. Ważne jest to, co wewnątrz, i przykład, którym mogą pociągać innych ku Bogu.
Ks. Wiesław Lenartowicz lubi ekstremalne wyzwania. Przy tym nie chodzi mu tylko o stawanie na jakiejś granicy, lecz w istocie o spotkanie tam Pana Boga.
„Sprawiedliwość musi iść w parze z miłością, bo bez miłości nie można być w pełni sprawiedliwym. Gdzie jest brak miłości, do brata, tam na jej miejsce wchodzi nienawiść i przemoc”.
Bóg czasem odziera nas boleśnie z rzeczy i spraw, które wydają nam się niezbędne w życiu.
Choć powołanie rzuciło je na koniec świata, dziś pracują w nowej parafii w Modlinie Twierdzy. Noszą szare habity i mieszkają nie w klasztorze, ale w bloku, zawsze blisko ludzi.
Franciszek podczas porannej Mszy św. odprawianej w Domu Świętej Marty.
Jego sława jako wielkiego kaznodziei przetrwała stulecia.