Rzecz w tym, by uczynki miłosierdzia nie były czymś nadzwyczajnym, a raczej, czy może nawet przede wszystkim, normalnością, codziennością życia chrześcijańskiego.
Otwarcie i wiodąca ku niemu droga wyjścia nie jest wyborem jakiejś opcji politycznej, nie jest nawet wyborem określonej wspólnoty czy formy duchowości.
Czuli na rodzimym podwórku tracimy tę wrażliwość, gdy chodzi o przybywające z obszarów objętych wojną i skrajnym ubóstwem dzieci.
Dojrzałość jest umiejętnością kształtowania poprawnych relacji. Gdzie nie ma miejsca z jednej strony na niezdrową rywalizację, z drugiej zaś na tłamszenie wyzwolonej przez Ducha Świętego energii.
Święty Jan Paweł II wypełnił place, Benedykt XVI rozmiłował w liturgii, a Franciszek ustawił kolejki do konfesjonałów.
Z Jubileuszu Kapłanów dwie myśli warto odnotować. Te o księdzu przemakalnym i włączającym do wspólnoty.
Jeśli ktoś jeszcze wątpi słysząc, że serce Kościoła bije w Trzecim Świecie koniecznie musi przyjechać do Rzymu.
Mają szczęście Rzymianie, że nikt z włodarzy Nysy o fotel burmistrza tam nie zawalczył.
Otwartej, to znaczy nie wykluczającej. Nie tylko myślenia religijnego i przejawów wiary. Także najsłabszych.
Tym, co dobre, trzeba się dzielić.
Można powiedzieć, że nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki sięga początków chrześcijaństwa.