Siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia z podpłockiej Białej przyjęły pod swój dach ukraińskie matki z dziećmi uciekające przed wojenną pożogą.
- Na Ukrainie my miały swoje piękne domy, dobrą pracę, pieniądze, rodziny, my mieli wszystko, a teraz nie ma nic... - mówią panie Helena i Wiktoria, które z dziećmi dotarły do Płocka i znalazły bezpieczną przystań w domu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w podpłockiej Białej. "Dlaczego my?", "czy to możliwe w 21 wieku?" to jedne z takich pytań, które zadają ze łzami w oczach i na które trudno znaleźć racjonalną odpowiedź. - Bardzo dziękujemy wszystkim Polakom za pomoc, jaką dają na Ukrainę! - dodają. Mówią, że tu, w Białej, u sióstr czują się dobrze i mają "fajną rodzinę".
Siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w Białej już w sobotę wieczorem otrzymały telefon z pytaniem, czy mogą przyjąć osoby uciekające z objętej wojną Ukrainy. Zaczęło się szybkie przygotowywanie pokoi, które przecież jeszcze kilkanaście lat temu służyły samotnym matkom z dziećmi - bo taką misje siostry prowadziły tu przez wiele lat. W porozumieniu z przełożonymi Zgromadzenia siostry z Białej udostępniły piętro swojego domu. Do tej pory trafiły tu 4 panie i pięcioro dzieci spośród uchodźców, przyjętych przez samorząd płocki.
- Przygotowujemy systematyczne kolejne pomieszczenia, bo chcemy przede wszystkim, aby osoby, które do nas trafiają, miały tu godne warunki, aby czuły się jak w domu, a także, aby ich podstawowe potrzeby zostały zaspokojone - wyjaśnia s. Amadeusza, przełożona domu. Cieszy ją bardzo dobry odzew ludzi. Już po niedzielnym ogłoszeniu tej informacji w kościele w Białej, zaczęli się zjawiać darczyńcy. - Jest wielkie wsparcie ze strony mieszańców parafii w Białej i z okolic; jest też pomoc z urzędu miasta Płocka, wspomagają nas także nasze siostry z płockiego klasztoru - mówi s. Amadeusza. Docelowo przygotowują się na przyjęcie do dwudziestu osób dorosłych plus dziecko.
Która z pań chce, może uczestniczyć w modlitwach z siostrami. Spotkał się już z nimi także ks. Rafał Krawczyk, który jest duszpasterzem Ormian i pracował na wschodzie. Mieszkające tu siostry z entuzjazmem przyjęły tę niespodziewaną potrzebę wzięcia pod swój dach uchodźców - właśnie kobiet z dziećmi. - Nie ukrywam, że ciążyła mi ta sytuacja, że nasz dom stoi pusty. Nie dalej jak miesiąc temu prosiłam Pana Boga o światło w tej sprawie. Cieszę się, że mamy miejsce i możliwości, żeby pomóc - zauważa przełożona domu w Białej.
Za każdą z przybyłych tu kobiet i dzieci bardzo długa, wyczerpująca podróż. Pani Helena pochodzi z Czernichowa, oddalonego 18 km od Żytomierza. Na Ukrainie zostawiła m.in. mamę, która jest pielęgniarką w szpitalu i nie chciała wyjechać, bo uznała, że będzie tam potrzebna. Córka słyszała od niej, że w szpitalu biorą wielkie torby, ładują tam kamienie i zatykają okna, drzwi, broniąc przed pociskami. Młoda kobieta wspomina, jak widziała krążące samoloty, opowiada o alarmach bombowych, godzinie policyjnej i nakazie ucieczki do schronu. - Ale gdzie uciekać? U nas normalne domy, do schronu trzeba jechać kilka kilometrów samochodem do urzędu, przychodni lub straży pożarnej - mówi. Pani Wiktoria wspomina, że jej koleżanka wzięła dzieci i chowała się w łazience. W Polsce, w Białej czują się bezpiecznie, ale puszczają emocje.
Pani Helena zaczyna śpiewać ukraińską pieśń, o Maryi, która idzie przez Ukrainę; wszyscy śpiewali ją, dojeżdżając do kolejnych punktów kontrolnych na granicy. - My mamy polskiego księdza, on tam został. My budowali kościół. Na początku ksiądz był w domu mojej babci, gdy ja miała 4, 5 lat. Ja w domu miała pierwszą spowiedź… - uśmiecha się pani Helena. Obie powtarzają, że bardzo dziękują Polakom za pomoc, że chciałyby w innej sytuacji poznawać nasz kraj. Nie potrafią zrozumieć, dlaczego to całe wojenne szaleństwo.
- My nie nienawidzimy żołnierzy rosyjskich, oni mają swoje rodziny, które też przeżywają…. - mówią. Opowiadają o swoich bohaterskich żołnierzach, o mężczyznach, którzy proszeni o pomoc, stawiają się bez wahania. O kobietach, które gromadzą się w domu kultury, szyją odzież dla żołnierzy i robią siatki maskujące dla wojska. Martwią się o bliskich, którzy tam zostali. I o swoje dzieci, które tu muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Słyszały, że są tu ludzie, którzy chcą pomóc, organizować ich pociechom jakieś zajęcia. Smutek miesza się z nadzieją, łzy z uśmiechem. I tak będzie jeszcze długo.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Przed odmówieniem modlitwy Anioł Pański Papież nawiązał także do „brutalnych ataków” na Ukrainie.
Msza św. celebrowana na Placu św. Piotra stanowiła zwieńczenie Jubileuszu duchowości maryjnej.
„Bez faktów nie może istnieć prawda. Bez prawdy nie może istnieć zaufanie.