Różnorodność, czy nawet spór zawsze był obecny w Kościele – mówi w rozmowie z KAI abp Stanisław Budzik, sekretarz generalny Episkopatu.
Jak na to reagować?
- Nie dajmy się podzielić i nie zatraćmy możliwości dialogu. Jeśli ekumenizm jest ważnym zadaniem Kościoła, to tym bardziej winien to być „ekumenizm” wewnątrzkościelny. Nie zapominajmy, że jedność Kościoła nie wynika z wierności jakiejś opcji politycznej, ale zakorzeniona jest w tajemnicy Trójcy Świętej. Chodzi o jedność, która nie niszczy różnorodności i różnorodność, która nie rozbija jedności. W Kościele winniśmy szukać takiej właśnie jedności.
Nie tak dawno Kościół wiązał się z partiami chrześcijańskiej demokracji. Papież Pius XII publicznie wspierał ten nurt. Dlaczego teraz tego Kościół nie robi?
- Kościół jest wierny tradycji, ale Duch Święty, który go prowadzi, sprawia, że rozumienie tradycji ma swoją dynamikę i podlega dojrzewaniu. „Traditio” to nie tylko zachowywanie niezmiennego depozytu wiary, ale także przekazywanie tej wiary nowym pokoleniom na nowy sposób. Musimy bronić integralności wiary, ale tak ją przekazywać, aby dotrzeć z tym przekazem do człowieka uwikłanego w swój czas. Dzięki temu Kościół dojrzewa do zrozumienia pewnych prawd. U podstaw naszej wiary tkwi przekonanie, że Duch Święty żyje i działa w Kościele. Pozwala to nam wiele spraw lepiej zrozumieć niż kiedyś.
Jednym z owoców Soboru Watykańskiego II jest Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes”. Wyraźnie jest tam mowa o autonomii Kościoła wobec sfery politycznej. Stwierdza się tam wyraźnie, że „Wspólnota polityczna i Kościół są w swoich dziedzinach od siebie niezależne i autonomiczne” (76).
Zasada ta została wpisana do polskiego Konkordatu, który uznawany jest za wzorcowy we współczesnym świecie. Ojciec Święty, kiedy byliśmy u niego w ubiegłym roku, chwalił „konkordatowy” model stosunków państwo-Kościół przyjęty w naszej ojczyźnie.
Przez cztery lata był Ksiądz Arcybiskup sekretarzem generalnym Konferencji Episkopatu. Jak to można podsumować?
- Było to najciekawsze doświadczenie mojego dotychczasowego życia. Sekretariat Episkopatu to doskonały punkt obserwacyjny na Kościół od wewnątrz a także na relacje Kościoła ze światem. Fascynujące wyzwanie...
Wbrew temu, co się mówi i pisze, nasz Episkopat tworzy grono ludzi precyzyjnie wybranych przez Stolicę Apostolską. Chodzi o to, aby było to grono reprezentatywne dla Kościoła w Polsce, a więc i różnych sposobów myślenia w nim obecnych.
Każdą decyzję biskupów poprzedza szczera, rzeczowa dyskusja, po czym dochodzi do głosowania. Konferencja Episkopatu pracuje w oparciu o zasadę kolegialności. Nie należy jej porównywać do rządu. Przewodniczący Episkopatu nie jest zwierzchnikiem zasiadających w niej biskupów. Kolegialność oznacza współdecydowanie. Nigdy, od kiedy jestem biskupem (ponad siedem lat), nie słyszałem tam żadnego „tupania” czy „gwizdania”. Od niedawna wprowadziliśmy system elektronicznego głosowania, który przypadł do gustu księżom biskupom. Pomaga to szybko i w sposób dyskretny wyrazić swoje zdanie.
Mówił Ksiądz Arcybiskup o odmiennej wrażliwości duszpasterskiej księży biskupów. Czy nie stwarza to problemów?
- A czy kiedykolwiek było inaczej? Różnorodność, czy nawet spór zawsze był obecny w Kościele. Ojcowie Kościoła wypracowali znakomitą formułę: „In necessariis unitas, in dubiis libertas, in omnibus caritas” – „W tym co konieczne jedność, w sprawach wątpliwych wolność, a we wszystkich miłość”.
Hans Urs von Balthasar – jeden z moich duchowych mistrzów – mówił, że „prawda jest symfoniczna”. Tworzy ją wiele głosów, a nawet dysharmonia może zostać wpisana w bardziej wyrafinowaną harmonię, podkreślając wyrazistość utworu.
Jednym z problemów Konferencji Episkopatu jest brak aktywnej pracy niektórych komisji czy rad?
- Faktycznie jedne pracują intensywnie a inne mniej, zależy to także od dziedziny, którą się zajmują. W tych gremiach nie ma nikogo na etacie, bo Konferencja Episkopatu nie ma to środków. Prace rad czy komisji Episkopatu finansują na ogół ich przewodniczący z własnej kieszeni lub z diecezjalnych zasobów. W tym roku np. dziesięcioletnią pracę kończą bp Wiktor Skworc w komisji misyjnej i bp Stefan Cichy w komisji liturgicznej. Komisje te zaliczają się do zespołów, w których jest szczególnie dużo pracy.
Praca sekretarza generalnego KEP to także odpowiedzialność za oficjalne zewnętrzne kontakty? Co w tej sferze powiodło się, a co nie?
- Dobrze układają się nasze relacje z innymi konferencjami biskupimi w Europie, jak też z Radą Konferencji Biskupich Europy (CCEE) oraz z Komisją Episkopatów Wspólnoty Europejskiej (COMECE). Ostatnio wiceprzewodniczącym pierwszego gremium został ks. abp Józef Michalik, zaś bp Piotr Jarecki jest wiceprzewodniczącym drugiego. Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz jest sekretarzem generalnym COMECE. Jest to istotna praca, której celem jest dialog i prezentacja stanowiska Kościoła wobec centralnych struktur Unii Europejskiej.
Jeśli chodzi o dialog z rządem, to chwalę atmosferę spotkań Komisji Wspólnej, mniej ich efekty. Jednym z tematów inicjowanych przez nas była potrzeba polityki rodzinnej. Udało się doprowadzić do podpisania deklaracji, w której rząd zadeklarował m.in. zwiększenie nakładów z budżetu państwa na rodzinę. Trudno mówić o realizacji tych obietnic.
Dlaczego polityka rodzinna jest tak istotna?
- Jeśli nie będzie skutecznej polityki rodzinnej, Polska stanie wobec olbrzymich problemów demograficznych i ekonomicznych. Grozić nam może załamanie systemu ubezpieczeń społecznych. Coraz mniej ludzi będzie pracować na coraz większą liczbę emerytów. Może się załamać solidarność międzypokoleniowa.
Drugi powód – szczególnie istotny dla Kościoła, ale także i dla państwa – to fakt, że rodzina jest przekazicielem wartości: szkołą wiary, miłości, odpowiedzialności, fundamentem, na którym budujemy przyszłość narodu i Kościoła.
W rozmowach z rządem przewijał się temat reformy finansów Kościoła. Czego konkretnie to dotyczy?
- Chodzi o pozwolenie obywatelom, aby mogli decydować o jeszcze jednym procencie ze swojego podatku, przeznaczanego – wzorem innych państw – na rzecz konkretnego Kościoła. Tak zrobiono np. Węgrzech. Obywatel decyduje o tym, gdzie idzie dwa procent jego podatku: jeden na działalność instytucji pożytku publicznego oraz drugi dla wskazanego przezeń Kościoła czy związku wyznaniowego. Gdyby strona rządowa zgodziła się na takie rozwiązanie, byłoby to korzystne tak dla Kościoła, jak i dla państwa. Gotowi jesteśmy do zastąpienia w ten sposób Funduszu Kościelnego, który jest przeżytkiem. Coroczne dotacje na rzecz Funduszu Kościelnego wzbudzają niepotrzebne emocje. Tym bardziej, że nikt sobie już nie uświadamia, że są one formą rekompensaty za dobra zabrane Kościołowi na podstawie komunistycznego ustawodawstwa, które obowiązuje po dziś dzień. Komisja Majątkową zwracała bowiem tylko to, co Kościół utracił z pogwałceniem ówczesnego prawa.
Jeśli uda nam się porozumieć co do wspomnianego dobrowolnego „drugiego procenta”, skorzystają na tym także inne wyznania, które zazwyczaj korzystają z rozwiązań wynegocjowanych przez Kościół katolicki.
Wspomniał Ksiądz o Komisji Majątkowej. Jak można ocenić jej działalność? Chyba żadna komisja regulacyjna w wolnej Polsce nie wyzwoliła tylu emocji?
- Były to emocje oparte na fałszywych przesłankach. Padło mnóstwo niesprawiedliwych oskarżeń. Szczytem manipulacji była informacja, że Kościół otrzymał od państwa 24 miliardy złotych. Potem się okazało, że nastąpiła pomyłka o cztery zera. Pamiętam artykuł w jednej z gazet, gdzie w oparciu o te rzekome 24 miliardy wyliczono, że od 1989 r. Kościół otrzymywał od państwa każdego dnia 3 mln zł.
Trzeba przypomnieć, że komuniści uderzyli w ważną stronę działalności Kościoła – która bardzo im przeszkadzała – w działalność edukacyjną i charytatywną. Aktywność Kościoła chcieli ograniczyć do przysłowiowej zakrystii. Działalność społeczna, charytatywna czy edukacyjna Kościoła była im „solą w oku”. Dlatego uderzyli w nią odbierając materialne podstawy jej funkcjonowania. W wolnej Polsce, dzięki regulacjom Komisji Majątkowej, wiele instytucji kościelnych mogło powrócić do wcześniejszej działalności społecznej. Ta praca cieszy się w całym świecie wielkim uznaniem.
Janusz Palikot proponuje dziś opodatkowanie Kościoła. Co Ksiądz Arcybiskup na to?
- Był to jeden z chwytów wyborczych nie mających żadnego odniesienia do rzeczywistości. Kościół przecież płaci podatki. Jeśli księża są zatrudnieni na umowę o pracę, np. kiedy uczą religii, płacą podatki jak wszyscy. A jeśli pracują w parafii, to do urzędu skarbowego odprowadzają zryczałtowany podatek dochodowy obliczany w zależności od liczby mieszkańców, od przysłowiowej liczby „dusz”. Podatek ten płacą nawet wtedy, gdy te „dusze” nie praktykują czy nawet deklarują się jako niewierzący.
Natomiast działalność gospodarcza kościelnych osób prawnych jest opodatkowana wedle ogólnych zasad, tak jak innych instytucji. Działalność statutowa organizacji katolickich traktowana jest tak samo jak innych organizacji pozarządowych. Niestety nie przebija się to do świadomości społecznej i wciąż jest mowa o „przywilejach” dla Kościoła.
Za dziesięć dni Ksiądz Arcybiskup odbędzie ingres do katedry lubelskiej. Co zawdzięcza Ksiądz swemu poprzednikowi na stolicy lubelskiej, abp. Józefowi Życińskiemu. Wasze drogi nieraz się krzyżowały.
- Nigdy nie myślałem, że będę jego następcą. Był starszy ode mnie zaledwie kilka lat. Wydawało się, że będzie służył Kościołowi jeszcze długo. Niezbadane są ścieżki Bożej Opatrzności.
Kiedy bp Życiński przed 21 laty przybył do Tarnowa z pierwszą wizytą, jeszcze przed konsekracją, od razu rzucił myśl o założeniu wydawnictwa diecezjalnego i już wtedy padło moje nazwisko w tym kontekście. W Tarnowie przez siedem lat współpracowaliśmy bardzo intensywnie, byłem m.in. przez pewien czas jego rzecznikiem, towarzyszyłem mu w podróżach zagranicznych. Po jego odejściu do Lublina te więzi się naturalnym biegiem rzeczy nieco się rozluźniły, ale przy każdym spotkaniu doświadczałem jego przyjaznej życzliwości.
W dokumencie Stolicy Apostolskiej: „Apostolorum succesores” napisano, że każdy biskup powinien zarówno kontynuować dzieło poprzednika, jak i szukać nowych rozwiązań dla nowych wyzwań. Styl realizacji Ewangelii przez abp. Życińskiego („styl” to jedno z jego ulubionych słów) był niepowtarzalny. Tego się nie da naśladować. Zresztą naśladować mamy naszego Mistrza i Pana, Jezusa Chrystusa, każdy stosownie do miary otrzymanych darów. Ale piękne człowieczeństwo abp. Życińskiego, odkrywanie Boga w codzienności, miłość do Kościoła i do Ojca Świętego, szukanie dobra w każdym człowieku, bezkompromisowa obrona zasadniczych wartości – to bardzo bogate źródła inspiracji.
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Franciszek spotkał się z wiernymi na modlitwie Anioł Pański.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.