Abp Budzik: Spór był zawsze obecny w Kościele

KAI |

publikacja 11.10.2011 18:32

Różnorodność, czy nawet spór zawsze był obecny w Kościele – mówi w rozmowie z KAI abp Stanisław Budzik, sekretarz generalny Episkopatu.

Abp Budzik: Spór był zawsze obecny w Kościele Jakub Szymczuk/Agencja GN bp Stanisław Budzik

 „Nie dajmy się podzielić i nie zatraćmy możliwości dialogu. Jeśli ekumenizm jest ważnym zadaniem Kościoła, to tym bardziej winien to być „ekumenizm” wewnątrzkościelny” – wyjaśnia.

W wywiadzie dla KAI nowy metropolita lubelski ocenia miejsce Kościoła w życiu publicznym i jego postawę wobec polityki, prezentuje reformę finansów o jakiej myśli Kościół w Polsce, mówi o potrzebie strategii medialnej Kościoła oraz zapowiada swe priorytety w archidiecezji lubelskiej.
A oto pełen tekst wywiadu:
Czy miejsce, jakie zajmuje Kościół w polskim życiu publicznym zadowala Księdza Arcybiskupa?
Abp Stanisław Budzik: Miejsce to często jest kwestionowane. W systemie komunistycznym, z którego wyrastamy, negowano obecność Kościoła w sferze publicznej. Nietrudno więc zrozumieć, że po 1989 r. pojawienie się księży na państwowych uroczystościach czy w mediach, było interpretowane jako nieuprawniona ingerencja. A tymczasem jest to normalne w większości krajów Europy. Pod tym względem ciągle jeszcze pokutuje tu i tam „homo sovieticus”.
Kościół jest istotnym elementem życia społeczeństwa. Ma prawo głosu i – moim zdaniem - ten głos zabiera, przynajmniej na poziomie episkopatu. Wydaje mi się natomiast, że za słaby jest głos ludzi świeckich, którzy powinni się częściej wypowiadać w sprawach publicznych, prezentując stanowisko Kościoła.

Z czego wynika taka nieśmiałość świeckich?
- Jest to pozostałość po komunizmie, kiedy taki głos nie był możliwy. Świeccy przyzwyczaili się, że w imieniu Kościoła wypowiadają się duchowni.
Bogu dzięki mamy stosunkowo dużo powołań kapłańskich. Ale ten fakt nie powinien prowadzić do przekonania, że księża poradzą sobie sami, bez świeckich. Tu i tam widać brak zaufania z obu stron. Nową jakość – bardziej partnerskich relacji – proponują nowe ruchy apostolskie. To jest dobry kierunek.

A wobec polityki? Jakie stanowisko Kościoła można uznać za najwłaściwsze?
-
Są dwie definicje polityki. Jeśli politykę zdefiniujemy jako troskę o dobro wspólne, to Kościół nie może być tam nieobecny. Ma obowiązek zabierania głosu tam, gdy chodzi o podstawowe wartości i o etyczny fundament demokracji. Natomiast zadaniem Kościoła nie jest obecność w polityce rozumianej jako zdobywanie władzy. Dlatego Kościół powstrzymuje kapłanów od korzystania z biernego prawa wyborczego, mimo, że jest to jedno z podstawowych praw obywatelskich. Nadużyciem byłoby prowadzenie agitacji partyjnej podczas liturgii.

Ksiądz Arcybiskup powiedział, że chce czynić Kościół lubelski „domem i szkołą komunii”. Jak te słowa wcielić w życie?
- Kościół winien być domem komunii, czyli budować wspólnotę wierzących między sobą, oraz „szkołą” komunii, czyli uczyć innych, jak budować jedność z Bogiem i między ludźmi. Wiemy przecież od czasów II Soboru Watykańskiego, że „Kościół jest znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego" (Lumen gentium 1).
Warto zauważyć, że napięcia polityczne – przeżywane w sferze publicznej – wdzierają się i do Kościoła. Zawsze był on łakomym kąskiem dla polityków, chcących w ten sposób zyskiwać autorytet. Podział na partie w Kościele byłby zaprzeczeniem misji Kościoła katolickiego, czyli powszechnego.

Jak na to reagować?
- Nie dajmy się podzielić i nie zatraćmy możliwości dialogu. Jeśli ekumenizm jest ważnym zadaniem Kościoła, to tym bardziej winien to być „ekumenizm” wewnątrzkościelny. Nie zapominajmy, że jedność Kościoła nie wynika z wierności jakiejś opcji politycznej, ale zakorzeniona jest w tajemnicy Trójcy Świętej. Chodzi o jedność, która nie niszczy różnorodności i różnorodność, która nie rozbija jedności. W Kościele winniśmy szukać takiej właśnie jedności.

Nie tak dawno Kościół wiązał się z partiami chrześcijańskiej demokracji. Papież Pius XII publicznie wspierał ten nurt. Dlaczego teraz tego Kościół nie robi?
-
Kościół jest wierny tradycji, ale Duch Święty, który go prowadzi, sprawia, że rozumienie tradycji ma swoją dynamikę i podlega dojrzewaniu. „Traditio” to nie tylko zachowywanie niezmiennego depozytu wiary, ale także przekazywanie tej wiary nowym pokoleniom na nowy sposób. Musimy bronić integralności wiary, ale tak ją przekazywać, aby dotrzeć z tym przekazem do człowieka uwikłanego w swój czas. Dzięki temu Kościół dojrzewa do zrozumienia pewnych prawd. U podstaw naszej wiary tkwi przekonanie, że Duch Święty żyje i działa w Kościele. Pozwala to nam wiele spraw lepiej zrozumieć niż kiedyś.
Jednym z owoców Soboru Watykańskiego II jest Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes”. Wyraźnie jest tam mowa o autonomii Kościoła wobec sfery politycznej. Stwierdza się tam wyraźnie, że „Wspólnota polityczna i Kościół są w swoich dziedzinach od siebie niezależne i autonomiczne” (76).
Zasada ta została wpisana do polskiego Konkordatu, który uznawany jest za wzorcowy we współczesnym świecie. Ojciec Święty, kiedy byliśmy u niego w ubiegłym roku, chwalił „konkordatowy” model stosunków państwo-Kościół przyjęty w naszej ojczyźnie.

Przez cztery lata był Ksiądz Arcybiskup sekretarzem generalnym Konferencji Episkopatu. Jak to można podsumować?
- Było to najciekawsze doświadczenie mojego dotychczasowego życia. Sekretariat Episkopatu to doskonały punkt obserwacyjny na Kościół od wewnątrz a także na relacje Kościoła ze światem. Fascynujące wyzwanie...
Wbrew temu, co się mówi i pisze, nasz Episkopat tworzy grono ludzi precyzyjnie wybranych przez Stolicę Apostolską. Chodzi o to, aby było to grono reprezentatywne dla Kościoła w Polsce, a więc i różnych sposobów myślenia w nim obecnych.
Każdą decyzję biskupów poprzedza szczera, rzeczowa dyskusja, po czym dochodzi do głosowania. Konferencja Episkopatu pracuje w oparciu o zasadę kolegialności. Nie należy jej porównywać do rządu. Przewodniczący Episkopatu nie jest zwierzchnikiem zasiadających w niej biskupów. Kolegialność oznacza współdecydowanie. Nigdy, od kiedy jestem biskupem (ponad siedem lat), nie słyszałem tam żadnego „tupania” czy „gwizdania”. Od niedawna wprowadziliśmy system elektronicznego głosowania, który przypadł do gustu księżom biskupom. Pomaga to szybko i w sposób dyskretny wyrazić swoje zdanie.

Mówił Ksiądz Arcybiskup o odmiennej wrażliwości duszpasterskiej księży biskupów. Czy nie stwarza to problemów?
- A czy kiedykolwiek było inaczej? Różnorodność, czy nawet spór zawsze był obecny w Kościele. Ojcowie Kościoła wypracowali znakomitą formułę: „In necessariis unitas, in dubiis libertas, in omnibus caritas” – „W tym co konieczne jedność, w sprawach wątpliwych wolność, a we wszystkich miłość”.
Hans Urs von Balthasar – jeden z moich duchowych mistrzów – mówił, że „prawda jest symfoniczna”. Tworzy ją wiele głosów, a nawet dysharmonia może zostać wpisana w bardziej wyrafinowaną harmonię, podkreślając wyrazistość utworu.

Jednym z problemów Konferencji Episkopatu jest brak aktywnej pracy niektórych komisji czy rad?
- Faktycznie jedne pracują intensywnie a inne mniej, zależy to także od dziedziny, którą się zajmują. W tych gremiach nie ma nikogo na etacie, bo Konferencja Episkopatu nie ma to środków. Prace rad czy komisji Episkopatu finansują na ogół ich przewodniczący z własnej kieszeni lub z diecezjalnych zasobów. W tym roku np. dziesięcioletnią pracę kończą bp Wiktor Skworc w komisji misyjnej i bp Stefan Cichy w komisji liturgicznej. Komisje te zaliczają się do zespołów, w których jest szczególnie dużo pracy.

Praca sekretarza generalnego KEP to także odpowiedzialność za oficjalne zewnętrzne kontakty? Co w tej sferze powiodło się, a co nie?
- Dobrze układają się nasze relacje z innymi konferencjami biskupimi w Europie, jak też z Radą Konferencji Biskupich Europy (CCEE) oraz z Komisją Episkopatów Wspólnoty Europejskiej (COMECE). Ostatnio wiceprzewodniczącym pierwszego gremium został ks. abp Józef Michalik, zaś bp Piotr Jarecki jest wiceprzewodniczącym drugiego. Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz jest sekretarzem generalnym COMECE. Jest to istotna praca, której celem jest dialog i prezentacja stanowiska Kościoła wobec centralnych struktur Unii Europejskiej.
Jeśli chodzi o dialog z rządem, to chwalę atmosferę spotkań Komisji Wspólnej, mniej ich efekty. Jednym z tematów inicjowanych przez nas była potrzeba polityki rodzinnej. Udało się doprowadzić do podpisania deklaracji, w której rząd zadeklarował m.in. zwiększenie nakładów z budżetu państwa na rodzinę. Trudno mówić o realizacji tych obietnic.

Dlaczego polityka rodzinna jest tak istotna?
- Jeśli nie będzie skutecznej polityki rodzinnej, Polska stanie wobec olbrzymich problemów demograficznych i ekonomicznych. Grozić nam może załamanie systemu ubezpieczeń społecznych. Coraz mniej ludzi będzie pracować na coraz większą liczbę emerytów. Może się załamać solidarność międzypokoleniowa.
Drugi powód – szczególnie istotny dla Kościoła, ale także i dla państwa – to fakt, że rodzina jest przekazicielem wartości: szkołą wiary, miłości, odpowiedzialności, fundamentem, na którym budujemy przyszłość narodu i Kościoła.

W rozmowach z rządem przewijał się temat reformy finansów Kościoła. Czego konkretnie to dotyczy?
- Chodzi o pozwolenie obywatelom, aby mogli decydować o jeszcze jednym procencie ze swojego podatku, przeznaczanego – wzorem innych państw – na rzecz konkretnego Kościoła. Tak zrobiono np. Węgrzech. Obywatel decyduje o tym, gdzie idzie dwa procent jego podatku: jeden na działalność instytucji pożytku publicznego oraz drugi dla wskazanego przezeń Kościoła czy związku wyznaniowego. Gdyby strona rządowa zgodziła się na takie rozwiązanie, byłoby to korzystne tak dla Kościoła, jak i dla państwa. Gotowi jesteśmy do zastąpienia w ten sposób Funduszu Kościelnego, który jest przeżytkiem. Coroczne dotacje na rzecz Funduszu Kościelnego wzbudzają niepotrzebne emocje. Tym bardziej, że nikt sobie już nie uświadamia, że są one formą rekompensaty za dobra zabrane Kościołowi na podstawie komunistycznego ustawodawstwa, które obowiązuje po dziś dzień. Komisja Majątkową zwracała bowiem tylko to, co Kościół utracił z pogwałceniem ówczesnego prawa.
Jeśli uda nam się porozumieć co do wspomnianego dobrowolnego „drugiego procenta”, skorzystają na tym także inne wyznania, które zazwyczaj korzystają z rozwiązań wynegocjowanych przez Kościół katolicki.

Wspomniał Ksiądz o Komisji Majątkowej. Jak można ocenić jej działalność? Chyba żadna komisja regulacyjna w wolnej Polsce nie wyzwoliła tylu emocji?
- Były to emocje oparte na fałszywych przesłankach. Padło mnóstwo niesprawiedliwych oskarżeń. Szczytem manipulacji była informacja, że Kościół otrzymał od państwa 24 miliardy złotych. Potem się okazało, że nastąpiła pomyłka o cztery zera. Pamiętam artykuł w jednej z gazet, gdzie w oparciu o te rzekome 24 miliardy wyliczono, że od 1989 r. Kościół otrzymywał od państwa każdego dnia 3 mln zł.
Trzeba przypomnieć, że komuniści uderzyli w ważną stronę działalności Kościoła – która bardzo im przeszkadzała – w działalność edukacyjną i charytatywną. Aktywność Kościoła chcieli ograniczyć do przysłowiowej zakrystii. Działalność społeczna, charytatywna czy edukacyjna Kościoła była im „solą w oku”. Dlatego uderzyli w nią odbierając materialne podstawy jej funkcjonowania. W wolnej Polsce, dzięki regulacjom Komisji Majątkowej, wiele instytucji kościelnych mogło powrócić do wcześniejszej działalności społecznej. Ta praca cieszy się w całym świecie wielkim uznaniem.

Janusz Palikot proponuje dziś opodatkowanie Kościoła. Co Ksiądz Arcybiskup na to?
- Był to jeden z chwytów wyborczych nie mających żadnego odniesienia do rzeczywistości. Kościół przecież płaci podatki. Jeśli księża są zatrudnieni na umowę o pracę, np. kiedy uczą religii, płacą podatki jak wszyscy. A jeśli pracują w parafii, to do urzędu skarbowego odprowadzają zryczałtowany podatek dochodowy obliczany w zależności od liczby mieszkańców, od przysłowiowej liczby „dusz”. Podatek ten płacą nawet wtedy, gdy te „dusze” nie praktykują czy nawet deklarują się jako niewierzący.
Natomiast działalność gospodarcza kościelnych osób prawnych jest opodatkowana wedle ogólnych zasad, tak jak innych instytucji. Działalność statutowa organizacji katolickich traktowana jest tak samo jak innych organizacji pozarządowych. Niestety nie przebija się to do świadomości społecznej i wciąż jest mowa o „przywilejach” dla Kościoła.

Za dziesięć dni Ksiądz Arcybiskup odbędzie ingres do katedry lubelskiej. Co zawdzięcza Ksiądz swemu poprzednikowi na stolicy lubelskiej, abp. Józefowi Życińskiemu. Wasze drogi nieraz się krzyżowały.
- Nigdy nie myślałem, że będę jego następcą. Był starszy ode mnie zaledwie kilka lat. Wydawało się, że będzie służył Kościołowi jeszcze długo. Niezbadane są ścieżki Bożej Opatrzności.
Kiedy bp Życiński przed 21 laty przybył do Tarnowa z pierwszą wizytą, jeszcze przed konsekracją, od razu rzucił myśl o założeniu wydawnictwa diecezjalnego i już wtedy padło moje nazwisko w tym kontekście. W Tarnowie przez siedem lat współpracowaliśmy bardzo intensywnie, byłem m.in. przez pewien czas jego rzecznikiem, towarzyszyłem mu w podróżach zagranicznych. Po jego odejściu do Lublina te więzi się naturalnym biegiem rzeczy nieco się rozluźniły, ale przy każdym spotkaniu doświadczałem jego przyjaznej życzliwości.
W dokumencie Stolicy Apostolskiej: „Apostolorum succesores” napisano, że każdy biskup powinien zarówno kontynuować dzieło poprzednika, jak i szukać nowych rozwiązań dla nowych wyzwań. Styl realizacji Ewangelii przez abp. Życińskiego („styl” to jedno z jego ulubionych słów) był niepowtarzalny. Tego się nie da naśladować. Zresztą naśladować mamy naszego Mistrza i Pana, Jezusa Chrystusa, każdy stosownie do miary otrzymanych darów. Ale piękne człowieczeństwo abp. Życińskiego, odkrywanie Boga w codzienności, miłość do Kościoła i do Ojca Świętego, szukanie dobra w każdym człowieku, bezkompromisowa obrona zasadniczych wartości – to bardzo bogate źródła inspiracji.

Czy będą kontynuowane międzynarodowe Kongresy Kultury Chrześcijańskiej?
- To pierwsze dzieło abp. Życińskiego w Lublinie. Trzeba ten dialog kultury i Ewangelii kontynuować. Najbliższy Kongres planowany jest na koniec września przyszłego roku.

Co rozumie Ksiądz Arcybiskup pod modnym ostatnio pojęciem „nowej ewangelizacji”? Jak się ono odnosi do sytuacji Kościoła w Polsce?
- W odróżnieniu od pierwszej ewangelizacji odnosi się ona do tych osób i obszarów życia, które utraciły swój pierwotny związek z wiarą chrześcijańską. Nowa ewangelizacja jest niezbędna, kiedy ta pierwsza nie przynosi dostatecznych owoców. W Polsce owoce pierwszej ewangelizacji są wciąż widoczne. Mamy katolickie rodziny, katechezę, na którą uczęszcza większość dzieci i młodzieży, dobrze uczęszczane kościoły, powołania kapłańskie i zakonne. Nie znaczy to jednak bynajmniej, że Polska nie potrzebuje nowej ewangelizacji.
Nowa ewangelizacja to przecież zagospodarowywanie nowych obszarów. Wśród nich na pierwszym miejscu należy wymienić media, w tym internet, o którym Benedykt XVI powiedział, że jest to „kolejny kontynent do ewangelizacji”. Ewangelizacja mediów to ogromne zadanie, tym bardziej że wiele mediów, nie rozumiejąc tajemnicy Kościoła, redukuje go do wymiaru czysto instytucjonalnego.
Innym obszarem wymagających nowej ewangelizacji są wielkie metropolie, podlegające laicyzacji. Sytuacja w największych polskich miastach zaczyna przypominać to, co się dzieje w Europie zachodniej. Jestem przekonany, że w Polsce należy łączyć duszpasterstwo ludzi i grup tradycyjnie związanych z Kościołem, z nową ewangelizacją nakierowaną na środowiska coraz bardziej oddalające się od Kościoła.

Jaka winna być dziś strategia medialna Kościoła w Polsce?
- W tej dziedzinie Kościół w Polsce czeka wielka praca. Pole dla nowej ewangelizacji w dziedzinie mediów jest ciągle szeroko otwarte. W ostatnich latach zajmowaliśmy się podczas zebrań plenarnych ważnymi problemami duszpasterskimi. Owocem tych przemyśleń i dyskusji stały się kolejne dokumenty KEP: o młodzieży, o rodzinie, teraz przygotowujemy dokument społeczny, planujemy dokument nt. duszpasterstwa polonijnego. Kolejnym ważnym zagadnieniem powinna być strategia medialna Kościoła w Polsce. Przy okazji pragnę wyrazić moje uznanie dla tego, co czyni w dziedzinie medialnej Katolicka Agencja Informacyjna. To dobry przykład nowej ewangelizacji.

Pytanie o życie duchowe przyszłego pasterza Archidiecezji Lubelskiej. Kto jest najbardziej mu bliski wśród mistrzów życia duchowego? Jakich teologów najbardziej sobie ceni?
- Troska o życie duchowe jest podstawowym zadaniem chrześcijanina, tym bardziej biskupa.
Mistrzem życia duchowego jest dla mnie św. Augustyn. Miałem okazję przed laty spotkać się intensywnie z jego myślą przy pracy nad doktoratem, wędrować jego śladami w Afryce Północnej. Ten wielki święty ma coś do powiedzenia każdemu człowiekowi i każdej epoce. Zygmunt Kubiak, tłumacz Augustyna, mówił, że „Wyznania”: należą „do najcenniejszych ksiąg, jakie przechowuje nasza cywilizacja.” Jest to jedna wielka rozmowa Augustyna z Bogiem, a w tej rozmowie opisane jest całe jego burzliwe i fascynujące życie. Chodzi o to, abyśmy prowadzili taki dialog z Bogiem i włączali weń całe nasze życie.
Drugą wielką inspiracją jest dla mnie Hans Urs von Balthasar, wielki teolog i przewodnik duchowy. Mówił o potrzebie teologii „uprawianej na kolanach”. Zauważał, że w pierwotnym Kościele biskupami byli teologowie i święci. Potem teologami byli głównie święci i zakonnicy, a teraz się to wszystko rozeszło. Trzeba więc na nowo odnaleźć jedność.
Przypomina mi się zanotowana kiedyś myśl abp. Alfonsa Nossola: "Teologia zawsze w ostatniej fazie musi być doksologią. Mówienie o Bogu musi przechodzić w mówienie do Boga i razem z Bogiem. Dlatego kształtem naszej wiary jest ostatecznie modlitwa".

Rozmawiał Marcin Przeciszewski (KAI)

TAGI: