- Nie jest rzeczą dobrą, jeżeli problemy polityczne usiłuje się rozwiązać za pomocą wiary... - przestrzegał ponad 30 lat temu ks. Józef Tischner.
Ewelina Puczek: W mediach nieustająco przypomina się o respektowaniu wartości chrześcijańskich. Spróbujmy zdefiniować to pojęcie.
Ks. Józef Tichner: Ustawiono wieloznaczny znak drogowy i teraz ludzie zamiast jechać, stoją pod nim i kłócą się, co on oznacza. Żeby oddać Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek, zacznę od usprawiedliwienia pomysłu. Intencja niewątpliwie była słuszna. Zamiast jednak sięgnąć do wzorów istniejącego już na Zachodzie ustawodawstwa, gdzie wcale – o czym nie wszyscy wiedzą – w mass mediach nie wolno pokazywać wszystkiego, u nas wprowadzono wartości chrześcijańskie. Te zaś nie dla wszystkich są do końca zrozumiałe. Trzeba oczywiście postawić tamę gorszycielom. Jest to problem każdego pedagoga, duszpasterza i dziennikarza. I żeby postawić taką tamę, powiedziano: wartości chrześcijańskie. Tylko co będzie z Nietzschem, z Freudem, ze strukturalizmem…
Postawienie na straży wartości chrześcijańskich polityków może oznaczać powrót cenzury do środków masowego przekazu…
W prawie chodzi o to, aby niezależnie od tego, kto stoi na jego straży – czy posłowie, czy biskupi – zawsze działało ono jako prawo. Żyjemy w państwie, które ma podlegać rządom prawa. Musimy więc walczyć z tymi, którzy wypaczają ideę państwa prawa.
W sukurs przyszedł Księdzu niedawno ksiądz profesor Mieczysław Krąpiec, wykładowca z KUL-u, który napisał: „Posługiwanie się wartościami chrześcijańskimi dla celów politycznych powoduje, że robi mi się niedobrze”.
Kiedy dla określenia przeciwnika politycznego używamy pojęcia zaczerpniętego z religii, to zaczynamy tworzyć religię polityczną. Dopóki mówię, że pani jest prawica, a ja jestem lewica, albo odwrotnie, że ja jestem prawica, a pani lewica – dopóty wszystko jest w porządku. Ale jeżeli powiem, że ja jestem chrześcijaninem, a pani lewicą, to wtedy zaczynam upolityczniać chrześcijaństwo. Ksiądz profesor Krąpiec miał rację. To bardzo miłe, że mogę się z nim zgodzić, bo poza tym polemizujemy ze sobą na gruncie tomizmu. Przez dwadzieścia lat my, filozofowie, pisaliśmy teksty o wartościach chrześcijańskich i nikt ich nie czytał. Teraz, dzięki tej całej dyskusji, teksty o wartościach chrześcijańskich stały się bardzo interesujące. I to jest dobra strona tej sprawy.
Od teorii do praktyki droga jednak bardzo daleka. W państwie, którego ponad dziewięćdziesiąt procent obywateli określa się mianem katolików, nauka Kościoła nie może się uporać z podstawowymi patologiami życia zbiorowego, z pasywnością społeczną.
Odnoszę czasem takie wrażenie, jakbyśmy mieli niekiedy za dużo, a innym razem za mało wiary. Dzięki niej usiłujemy rozwiązać problemy, do których należy angażować wyłącznie rozum. Często jest odwrotnie. Wtedy, kiedy jest potrzebna wyłącznie wiara, angażujemy niepotrzebnie rozum. Nie jest rzeczą zdrową, gdy odwołując się do wiary, usiłujemy rozwikłać problemy ekonomiczne, bo do tego Pan Bóg dał człowiekowi „rozum ekonomiczny”. Nie jest rzeczą dobrą, jeżeli problemy polityczne usiłuje się rozwiązać za pomocą wiary, bo do tego mamy „rozum polityczny”.
(…)
Czego Ksiądz oczekuje od nowego katechizmu, który ma „zmodernizować” grzechy naszej cywilizacji?
Wszystko wymaga dostosowania do obecnych czasów, także Dekalog. Na przykład problem zabijania. Dzisiaj odnosi się to także do środowiska naturalnego człowieka. Można też tak polemizować, tak kłamać, że przeciwnikowi nie daje się żadnej szansy. Potęga słowa jest zatem ogromna i zabijanie słowem jest początkiem unicestwienia fizycznego.
W tekście pisanym przykazania formułowane są jako nakazy i zakazy. Kiedyś w szkole teatralnej mieliśmy problemy, jak te teksty wypowiadać. Czy tonem nakazu, tak jak dowódca do żołnierzy, czy też inaczej…? Jeden z aktorów wpadł na genialny pomysł, mianowicie zaproponował ton wypowiedzi w formie prośby, pragnienia, perswazji, które głęboko muszą zapaść w serce człowieka. Są przecież takie słowa i taki sposób ich wypowiadania, które poruszają serca, są takie, które trafiają do naszego umysłu, i wreszcie takie, które krzykiem rozdrażniają nasze nerwy.
Z ambon padają dziś często słowa bardzo ostre. Nakazy i zakazy.
Dochodzą do mnie okropne echa. Tym bardziej dla mnie bolesne, że z ambon nauczają już moi uczniowie. Tak sobie pomyślałem, że skoro tylu ludzi chciało naprawiać i nic z tego nie wyszło, to ja nie będę go już usiłował reperować, naprawiać, tylko będę go relacjonować. I jeśli opiszę to kapralstwo zachowań w Kościele, to spełnię swój obowiązek, a wy róbcie, co chcecie. Chcecie być kapralami – trudno, nie ma na to rady.
To kapralstwo odstręcza ludzi od Kościoła, od wiary.
Ogromnie. W moim życiu filozoficzno-kapłańskim nie spotkałem kogoś, kto stracił wiarę po przeczytaniu Marksa, Lenina, Nietzschego, natomiast na kopy można liczyć tych, którzy ją stracili po spotkaniu z własnym proboszczem. Jest to bardzo przykre zjawisko, kiedy lekarz zaraża chorego. Jest w tym jakiś komponent lęku. Ludzie boją się ludzi i lęk udziela się także duchowieństwu. Ale gdybyś, człowieku, chciał to zmienić, to zastrzelą, zjedzą, bo twierdzą, że jest to najlepsza metoda walki ze zgorszeniem.
*
Rozmowa została zarejestrowana w lutym 1993 roku na potrzeby programu Persona, który w TVP Katowice prowadziła Ewelina Puczek. Jej zredagowana wersja ukazała się następnie na łamach tygodnika „Wprost”. Powyższy tekst pochodzi natomiast z opublikowanej niedawno książki "Tischner. Rozmowy z mistrzem", która ukazała się nakładem wydawnictwa ZNAK.